Globalny polikryzys, czyli nakładające się na siebie negatywne zjawiska geopolityczne, gospodarcze i społeczne, sprawia, że dotychczasowe zależności między kondycją gospodarki a rynkami ubezpieczeń przestają działać. Skutki tych zmian coraz mocniej odczuwa także branża ubezpieczeniowa.
– Polskie firmy, tak samo jak firmy europejskie czy globalne, mierzą się z nowym wyzwaniem, które w mediach nazwano polikryzysem. To sytuacja, kiedy wiele kryzysów występuje naraz i które się nakładają na siebie, przenikają i nawzajem wzmacniają. Zaczęliśmy od pandemii, później mieliśmy w naszym regionie wojnę w Ukrainie, która dotknęła całą gospodarkę światową. Do tego dochodzą kwestie polityczne, geopolityczne i ekonomiczne, czyli wojna handlowa pomiędzy USA a Chinami – wskazuje w rozmowie z agencją Newseria Marcin Olczak, dyrektor Departamentu Ryzyk Kredytowych Marsh Polska.
Z kryzysu w kryzys
Kolejne zawirowania – od przerwanych łańcuchów dostaw po ograniczenia eksportowe – przekładają się na większe ryzyko w relacjach handlowych. Dane Coface pokazują, że w 2024 roku w Polsce odnotowano 5576 przypadków niewypłacalności, o 19% więcej niż rok wcześniej, a globalne analizy Allianz Trade przewidują dalszy wzrost – o 6% w 2025 r. i 3% w 2026 r. W praktyce oznacza to, że nawet dobrze zarządzane firmy coraz częściej borykają się z opóźnieniami płatniczymi i utratą płynności.
– Firmy, wychodząc z jednego kryzysu albo będąc ciągle w jednym kryzysie, wchodzą w kolejny, co powoduje potęgowanie się problemów i próbę odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Nawet jeżeli polskie firmy albo jakiś podmiot umiejętnie sobie z tym poradzi, to na końcu pozostaje pytanie, czy jego partnerzy handlowi są w stanie też sobie poradzić – mówi Marcin Olczak.
Mniej składek, więcej roszczeń
Niepewność przekłada się na sytuację ubezpieczycieli należności. Według Polskiej Izby Ubezpieczeń w 2024 roku firmy ubezpieczyły obroty handlowe o wartości ponad 939 mld zł, ale jednocześnie przypis składki spadł o 9%, a wartość wypłaconych odszkodowań wzrosła o 23%.
– Wzrost PKB opiera się na usługowej części gospodarki, a nie produkcyjnej. To właśnie produkcyjna część gospodarki, która notuje spadki rok do roku, dominuje w portfelu ubezpieczycieli należności handlowych, a usługowa stanowi minimalną część i nawet największe wzrosty w tej części portfela nie powodują, że ubezpieczyciele wychodzą na plus – tłumaczy ekspert.
Podkreśla, że składki ubezpieczeń należności handlowych są ściśle powiązane ze skalą obrotu firm. W okresie wysokiej inflacji obroty nominalne rosły, a wraz z nimi przypis składki.
– Przez ostatnie cztery lata inflacja, która była kłopotliwa i problematyczna dla konsumenta, była zbawieniem dla podmiotów gospodarczych. Ich obroty rosły w wyniku nie tylko wzmożonego popytu, bo wiele firm mogło koszty, które gromadziły się po ich stronie, przerzucić ostatecznie na konsumenta. Jednocześnie wiele przedsiębiorstw też podwyższało wynagrodzenie, czyli zaczęło to wyglądać bardziej naturalnie – mówi Marcin Olczak.
W 2023 roku rynek osiągnął rekordowy poziom – ponad 1 mld zł składek, przy 500–600 mln zł w 2020 roku. Rok później, wraz z wyhamowaniem inflacji, przypis spadł o 9%, co przy wzroście liczby szkód pogorszyło wynik branży. Gdy tempo wzrostu cen spadło, część przedsiębiorstw utraciła bufor finansowy, a w sektorze przemysłowym, który odpowiada za większość portfela ubezpieczycieli, popyt pozostał słabszy niż w usługach.
Próg graniczny na horyzoncie
Utrzymujący się spadek zamówień przemysłowych i spowolnienie w budownictwie powodują większą liczbę opóźnień płatniczych i roszczeń.
– Jeżeli popatrzymy sobie rok do roku, liczba i kwota szkód rosną. Przy spadającej składce mamy więc dodatkowy czynnik wzrostu szkodowości. Natomiast trzeba pamiętać, że przed pandemią szkodowość była na poziomie do 50%, a w czasie pandemii, w 2021 roku, kiedy było największe ryzyko z uwagi na zerwane łańcuchy dostaw, na zamykanie części gospodarek, okazało się, że szkodowość w branży ubezpieczeń należności handlowych spadła do niższego poziomu – 16%. Obecnie jesteśmy ponownie na poziomie 50% i skoro tak szybko przeszliśmy z 16 na 50%, to za chwilę przejdziemy prawdopodobnie do poziomów wyższych, co będzie dla ubezpieczycieli dużym wyzwaniem – przestrzega ekspert.
Według analiz Marsh Polska, jeżeli obecny trend się utrzyma, wskaźnik szkodowości może w 2025 roku przekroczyć 60%, czyli próg uznawany w branży za graniczny. To poziom, przy którym konieczne są działania naprawcze: dokładniejsza ocena ryzyka, bardziej selektywne limity kredytowe i zaostrzenie warunków umów. Już teraz widać, że ubezpieczyciele starają się ograniczać ekspozycję na najbardziej ryzykowne sektory, takie jak transport, budownictwo i meblarstwo, gdzie wzrost niewypłacalności był w ostatnich kwartałach największy.
Cała nadzieja w nowych inwestycjach
– Obawiamy się, że tegoroczna szkodowość osiągnie poziom ponad 60%, co będzie oznaczało, że w roku 2026 ubezpieczyciele będą mniej łaskawi dla swoich klientów w zakresie ofertowania. Spotkamy się prawdopodobnie z większymi wyzwaniami, czy to w parametrach typu stawka, czy też w limicie kredytowym – ocenia Marcin Olczak. – Na jakiś czas pewnie powrócimy do twardego rynku, a później zobaczymy. Jeżeli w 2026 roku ruszą te inwestycje, na które ciągle liczyliśmy w 2024 czy 2025 roku, to będzie nowy impet i być może pozwoli on znieść problem podwyższonej szkodowości – dodaje.
(AM, źródło: Newseria)







