Epidemia COVID-19

0
1356

Czy jesteśmy przygotowani na epidemię koronawirusa w Polsce? Nie, nie jesteśmy przygotowani. Dlaczego ? Bo nigdy nie jesteśmy przygotowani. Może się komuś nie spodobać takie jasne postawienie sprawy, ale znajomość historii i doświadczenie wskazują na zasadność tej tezy, żeby nie powiedzieć aksjomatu. Teraz, gdy już mamy jasność w tej kwestii, czas na diagnozę sytuacji.

O nieuniknionej globalnej pandemii mówi się na świecie od lat co najmniej trzydziestu, a to jeszcze w związku z kolejnymi epidemiami eboli w Afryce, „odkrytej” przypomnijmy, w latach 70. XX w. Ciekawy scenariusz rozwoju pandemii zobaczyć można było w hollywoodzkiej Epidemii z Dustinem Hoffmanem, z tym że jak to w Hollywood bywa, wszystko musiało skończyć się dobrze. Choć w życiu – nie musi.

Od razu trzeba wskazać, że przyczyny wzrostu epidemicznego zagrożenia są dzisiaj w zasadzie dwie. Jedna , pojawienie się nowych chorób, na które (jak dotąd) nie ma lekarstw i szczepionek. Tak bywało już przecież od pradziejów, ale obecnie mamy do czynienia z pojawianiem się nowych zagrożeń wykreowanych przez cywilizację, zanieczyszczenie środowiska, nieograniczone stosowanie antybiotyków, przemysłowe hodowle, a i teorii spiskowych nie brakuje. Z tego punktu widzenia możemy być pewni, że przed ludzkością nowe zarazy, co najgorsze, dzisiaj jeszcze nieznane. Sławny coronavirus COVID-19 w terminologii WHO znany już jest, ale szczepionki na razie na niego nie ma.

Druga przyczyna, także w „trendzie wzrostowym”, to globalizacja i możliwość wybuchu globalnej epidemii (czyli pandemii) stąd wynikająca. W 2003 r., kiedy zmagano się z epidemią SARS, według Światowej Organizacji Turystyki ONZ (UNWTO) na świecie przewieziono 691 mln pasażerów. W 2018 r. było to 1,4 mld! Taki ruch ludności daje nieograniczone możliwości transferu chorób w skali globalnej i najwyraźniej mamy właśnie do czynienia z taką sytuacją. Ba! Najwyraźniej także turystyka sensu stricto staje się sposobem transferowania wirusów, jak COVID-19. Od kilkunastu dni świat śledzi losy pasażerów wielkiego wycieczkowca „Diamond Princess”. Na jego pokładzie odnotowano już ponad 540 przypadków zakażenia wirusem spośród 3600 pasażerów, którzy zostali „zamknięci” na statku w porcie Jokohama.

Choć niektóre państwa, jak USA, wywożą do swoich krajów (i poddają kwarantannie) swoich obywateli z „Księżniczki”, to na myśl przychodzą horrory, co tam się jeszcze może wydarzyć. Inna sprawa – naukowcy z uwagą obserwują to statkowe „laboratorium” epidemii (choć pewnie brzmi to strasznie), bo wbrew pozorom wciąż zbyt mało wiadomo, jak przenosi się wirus, kto i dlaczego choruje, i oczywiście najgorsze: jaka jest śmiertelność wśród zarażonych – mortality rate.
To zresztą jeden z kluczowych wskaźników zagrożenia epidemią, bo w przypadku SARS sięgał on 10%, a oficjalne dane w przypadku COVID-19 mówią o może 2–3%. Tu oczywiście pojawia się wiele wątpliwości, na ile dane z Chin są prawdziwe i wiarygodne. Na dzisiaj (w chwili pisania tego tekstu, 18 lutego) źródła podają informacje o 71 000 zarażonych i 1873 przypadkach śmierci. Te liczby podawane są jednak w wątpliwość na świecie, szczególnie że wolność przepływu informacji w Państwie Środka jest ograniczona i władze mogą celowo pomniejszać rozmiary epidemii, która ma już wielkie skutki, także gospodarcze. Stąd niektórzy eksperci sugerują, że i liczba zakażonych, i sam wskaźnik umieralności może być wyższy i sięgać nawet powyżej 4%.

Choć epidemia jest skoncentrowana w Chinach, pojawiają się kolejne przypadki na całym świecie. Jak donosili dziennikarze brytyjskiego programu Channel 4, którzy zlecili badanie opinii pracowników wielkiego londyńskiego lotniska Heathrow, aż 87% respondentów stwierdziło, że system zabezpieczeń ma liczne luki i pozwala na przemieszczanie się w sposób niekontrolowany.  

Według niektórych epidemiologów epidemia grozi zakażeniem nawet 60% globalnej populacji. Jeżeli to nie jest dostatecznie obrazowe, wyobraźmy zarażenie koronawirusem 60% ludności Warszawy i pomnóżmy to razy mortality rate optymistycznie, 1%. To przy ca. 2 mln mieszkańców daje 1,2 mln chorych i 12 000 zgonów.

Brzmi to strasznie i przerażająco, ale jak twierdzą epidemiolodzy, lepiej jest dmuchać na zimne, i przywołują pamięć epidemii grypy hiszpanki, która zaraz po Wielkiej Wojnie zabiła na świecie co najmniej 20 mln ludzi.

Czy świat, i dla nas najważniejsze – Polska, jest przygotowany na tę i nadchodzące pandemie? Nie, nie jest. O czym (mamy nadzieję) napisać w kolejnej Ryzykonomii już wkrótce.  

dr Jerzy Podlewski