Rozmowa z Michałem Makarczykiem, CEO Global Assistance Polska
Aleksandra E. Wysocka: – Michał, Ty mówisz, że assistance to nie dodatek do polisy, tylko część likwidacji szkód. Co to znaczy w praktyce?
Michał Makarczyk: – To znaczy, że myślimy jak likwidatorzy, a nie jak infolinia. Global Assistance zostało zbudowane z perspektywy procesu likwidacji. Sam przez 30 lat się tym zajmowałem.
Assistance to pierwszy punkt kontaktu klienta po zdarzeniu. Jeśli na tym etapie coś pójdzie nie tak, koszty i emocje rosną lawinowo. My ten proces domykamy od strony operacyjnej: szybciej pomagamy klientowi i obniżamy koszt jednostkowy obsługi szkody. W efekcie towarzystwo oszczędza, a klient ma realne poczucie, że ktoś nad wszystkim panuje.
Mówisz o przyspieszeniu. Jak to wygląda w liczbach?
– W tej chwili obsługujemy około pół miliona spraw rocznie. W skali jednego dnia oznacza to pomoc setkom ludzi – od drobnych awarii po poważne zdarzenia. Niedawno w 2,5 godziny zorganizowaliśmy repatriację helikopterem spod Kilimandżaro. To pokazuje, że szybkość i precyzja nie są dla nas sloganem, tylko codziennością. Co charakterystyczne, prawie połowa naszych interwencji (46%) to assistance zdrowotny.
Na co dzień współpracujemy zarówno z firmami z Grupy VIG, jak i spoza niej – te zewnętrzne podmioty stanowią już 30% naszych klientów i generują 40% przychodów.
Global ma najwyższe oceny w Google spośród firm assistance w Polsce. Jak udało się to osiągnąć?
– To efekt własnego zespołu pomocy drogowej w strukturach spółki. Zatrudniamy kierowców-mechaników, którzy wolą naprawić auto na miejscu, niż je odholować. Mamy prawie dwukrotnie wyższy współczynnik napraw na miejscu niż sieci zewnętrzne.
Kierowcy jeżdżą naszymi holownikami, w naszych barwach – i są ambasadorami marki. Dla klienta to nie anonimowa pomoc, tylko ktoś w naszym uniformie, kto naprawdę chce pomóc. Dziś żyjemy w epoce opinii – każdy sprawdza Google tak samo jak hotel przed wyjazdem. My mamy te opinie najlepsze, bo po prostu robimy robotę dobrze.
Sercem Waszej innowacji jest Cogni. Co to właściwie robi?
– Cogni to inteligentna ścieżka pomocy wspierana przez technologię AI, radykalnie skraca czas reakcji i dotarcie lawety do klienta. Ubezpieczony nie musi już dzwonić na infolinię i tłumaczyć, co się stało. Wystarczy jedno zdjęcie samochodu z tablicą rejestracyjną. System rozpoznaje lokalizację, łączy dane z polisą, identyfikując klienta, rejestruje sprawę i wysyła najbliższą pomoc. Klient dostaje link do modułu śledzenia szkody i widzi, gdzie znajduje się laweta w czasie rzeczywistym.
Celujemy w 15% zgłoszeń komunikacyjnych tą ścieżką w pierwszym etapie, ale wiemy, że to dopiero początek. To prosty sposób na mniej stresu dla kierowcy i niższy koszt dla ubezpieczyciela.
AI, Cogni – ale assistance to także prewencja. Jak wykorzystujecie technologię, żeby wykrywać nadużycia?
– Tu wchodzi do gry nasz guzik fraudowy. Każdy kierowca w naszej sieci ma w aplikacji możliwość zgłoszenia podejrzanej sytuacji jednym kliknięciem. Trafność takich zgłoszeń sięga 99%. Holownik jest na miejscu pierwszy, widzi wszystko i potrafi ocenić, że coś się nie zgadza: auto przestawione po kolizji, brak akumulatora, niepasujące okoliczności. Taka informacja od razu trafia do zespołów prewencji w towarzystwie. Efekt? Mniej wyłudzeń, mniej fikcyjnych zleceń i konkretne oszczędności.
Czyli technologia nie tylko pomaga klientowi, ale też pilnuje pieniędzy ubezpieczyciela.
– To jest sedno naszego modelu. Pomagamy tak, żeby klient czuł się zaopiekowany, a towarzystwo miało pewność racjonalnych kosztów. Dziś assistance to nie tylko laweta i ślusarz, ale realne narzędzie kontroli kosztów i jakości w całym procesie likwidacji.
A co z nowym kanałem B2C, o którym mówiłeś? To nie jest trochę konkurencja dla ubezpieczycieli?
– Nie, wręcz przeciwnie. Nasz portal B2C, który właśnie uruchamiamy, to przedłużenie oferty ubezpieczyciela. Klient może tam kupić usługę assistance, jeśli nie ma polisy, albo dokupić tzw. plan B, gdy jego wariant nie obejmuje danej sytuacji. Na przykład: ma awarię samochodu, a jego pakiet zawiera tylko pomoc w przypadku kolizji – u nas może zakupić usługę online i od razu otrzymuje pomoc.
To model win-win: klient nie zostaje sam na poboczu, a towarzystwo utrzymuje relację zadowolonego klienta bez ryzyka kosztów poza zakresem umowy.
To brzmi jak próba uporządkowania całego ekosystemu.
– Dokładnie tak. Chcemy, by klient miał jedno źródło pomocy – niezależnie, czy jest w ramach polisy, czy poza nią. I żeby ubezpieczyciel miał partnera, który ogarnia wszystko od A do Z: od przyjęcia zgłoszenia po rozliczenie i analizę. Assistance jest idealnym łącznikiem – mostem między klientem a towarzystwem.
No dobrze, a gdzie w tym wszystkim człowiek? Assistance to przecież emocje, nie tylko algorytmy.
– Oczywiście. AI i procedury nie zadziałają, jeśli po drugiej stronie zabraknie empatii. W naszych rekrutacjach uczestniczą psychologowie, bo szukamy ludzi, którzy potrafią zachować spokój, gdy klient jest w stresie. Często rozmawiamy z kimś, kto właśnie ma najgorszy dzień w roku i wtedy decyduje ton głosu, nie algorytm. W efekcie mamy więcej pochwał niż reklamacji i bardzo niską rotację.
Świetnie działa program poleceń – ludzie zapraszają do pracy znajomych, bo dobrze im się tu pracuje. Z tego kanału mamy najlepszych kandydatów. W Global Assistance po prostu lubimy ludzi, którzy lubią ludzi.
Na koniec – czym dziś jest dla Ciebie assistance?
– To system, który sprawia, że życie znów działa. Czasem chodzi o spektakularne akcje, jak helikopter w Tanzanii, a czasem o prozę życia – pękniętą rurę w sobotę wieczorem czy zatrzaśnięte auto pod przedszkolem.
Dla klienta to spokój i pewność, że sytuacja jest pod kontrolą, a dla ubezpieczyciela – mniejsze ryzyko, niższy koszt i lojalny klient. W tym właśnie widzę przyszłość assistance: mniej papierów, więcej działania.
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra E. Wysocka