Żyjemy w pięknych czasach technologii. Internet na dobre zagościł już w naszym życiu. Używamy go przy każdej okazji i za pomocą wielu codziennych przedmiotów. Już nie tylko komputery, ale i telefony, zegarki czy nawet lodówki i roboty kuchenne komunikują się z nami za jego pośrednictwem. Zresztą to narzędzie nie tylko do komunikacji z urządzeniami.
Przez internet, albo dzięki niemu, w zależności od tego, z której strony na ten temat spojrzeć, zaczęliśmy się ze sobą komunikować – ludzie z ludźmi. Powstały komunikatory i portale społecznościowe, a na nich profile prywatne i firmowe. Kawał rzeczywistości realnej przeniósł się do rzeczywistości wirtualnej. Kiedyś adresem firmy była ulica i numer w jakimś mieście, następnie adres strony www, a w tej chwili jest to fanpage na Facebooku.
Interakcje międzyludzkie się zdigitalizowały i uważamy to za normalność. Nikogo nie dziwi, że ludzie stoją w kolejce z głowami w dół, szyją wygiętą, wpatrzeni w swój smartfon, przewijający posty znajomych i nieznajomych.
Jak daleko zabrniemy w ten postęp, ciężko powiedzieć, ale fakt, że już teraz sprzedaje się za miliony dolarów wirtualne nieruchomości, między innymi w Metaverse, świadczy o tym, że jesteśmy w trakcie drogi, a nie blisko jej kresu.
Dzięki portalom społecznościowym możliwe stało się szybkie znalezienie specjalisty od czegokolwiek. Po prostu wystarczy na swoim wallu zadać pytanie, a wnet pojawiają się komentarze znajomych z rekomendacjami.
Kogoś okradli? Ktokolwiek coś widział lub coś wie? Potrzebna krew ARh- w szpitalu, pilne! To tylko niektóre wpisy z popularnych serwisów. Natychmiast zyskują udostępnienia i zwiększają swoje zasięgi. Mnóstwo pomocnych osób wspiera je bezpłatnie swoimi możliwościami, zwiększając szanse na powodzenie.
To była kwestia czasu, aż zaczęto wykorzystywać te miejsca do szukania pomocy przez zdesperowanych, oszołomionych brakiem wsparcia ze strony państwa rodziców dzieci, które poważnie zachorowały. Uczucie niepokoju, brak jednoznacznej diagnozy, nieskuteczne leczenie, nieprecyzyjne, wykluczające się porady, strach przed tym, co przyniesie jutro. Ciężko opisać, jakie batalie odbywają się w myślach bezradnego ojca i zmartwionej matki. Z pewnością z ich perspektywy jest to najgorsze, co mogło im się w życiu przydarzyć.
Informacja, czas i pieniądze
Klasyczna rodzina, dwójka rodziców i 7-letnia, zdolna dziewczynka wyróżniająca się łatwością w nauce języków obcych i grą na pianinie. Któregoś dnia córka mówi: „mamo, nie widzę bajki w telewizorze”. Innym razem: „mamo, dlaczego mgła jest w pokoju?”. Gdy sytuacja powtarza się kilkukrotnie, zmartwiona mama zabiera ją do lekarza, od którego dostaje skierowanie do okulisty. Rozpoczynają się badania, choć wstępnie okulista niczego nie zauważył. Jednak zaniepokojony objawami kieruje dziecko na badania specjalistyczne. Po tomografii komputerowej rodzice słyszą coś, czego nie chciałby usłyszeć nikt: nowotwór złośliwy siatkówki oka. Podawana chemia nie daje poprawy, a lekarze mówią, że nawet jeśli uda się wyleczyć dziewczynkę, to trzeba będzie amputować gałki oczne, co wiąże się z całkowitą utratą wzroku.
Nie godzą się z postawioną diagnozą i sposobem leczenia, dlatego zaczynają szukać pomocy poza granicami Polski. Trafiają na trop kliniki, która specjalizuje się w skutecznym leczeniu siatkówczaka – w USA. Po konsultacji, lekarze ze Stanów Zjednoczonych zgadzają się przyjąć chorą pacjentkę i rozpocząć leczenie. Wymogiem jest w tym przypadku wpłata z góry niemal 2 mln zł. Rozpoczyna się wyścig z czasem. Jego stawką jest zdrowie i wzrok dziecka.
W takich sytuacjach liczą się informacja, czas i pieniądze. Rodzice dowiedzieli się, gdzie wyleczyć córkę, mają wyznaczony termin przyjęcia jej do kliniki, ale nie mają na to pieniędzy, choćby sprzedali cały dorobek swojego życia. Decydują się na założenie zbiórki internetowej i zbudowanie społeczności wokół nieszczęścia, które ich spotkało. Co najważniejsze, muszą zdążyć, bo jeżeli nie zdobędą funduszy w odpowiednim czasie, kolejny termin dostaną za kilka miesięcy, a to może uniemożliwić już jakiekolwiek leczenie.
Kolejna szczęśliwa rodzina, rodzice i dwóch synów. Starszy, bardziej energiczny, w pewnym momencie zaczyna się szybko męczyć. Nawet zabawa z młodszym braciszkiem zaczyna być wyzwaniem. Przesypia całe dnie, pojawiają się wymioty i częste bóle głowy. Zgłasza też problemy ze wzrokiem. W tym przypadku to właśnie okulista wypowiedział na głos wyrok – guz mózgu, który po dalszych badaniach okazuje się wysoce złośliwy, a przez WHO jest sklasyfikowany jako nowotwór IV stopnia.
Tragiczne rokowania, chemia, która nie działa, decyzje rodziców, czy mimo że chłopiec może od tego umrzeć, kontynuować… Nie ma gorszego dramatu. Ale pojawia się światełko w tunelu – szpital w Ameryce, w którym opracowano nowatorską metodę leczenia tego typu guzów. Koszt leczenia – niemal 10 mln zł. Kolejny wyścig z czasem…
Cała nadzieja w zbiórce
Dwie, niezależne od siebie historie, w których życie całych rodzin zostało wywrócone do góry nogami i całkowicie podporządkowane jednej misji – ocalić dziecko. Uratować je przed śmiertelną chorobą. Oszukać przeznaczenie i być kowalem swego losu. Dać z siebie wszystko i nie stracić nadziei.
W pierwszym przypadku udaje się dość szybko, bo po kilku tygodniach, odpowiednia kwota uzbierała się z datków dobrych ludzi. W drugim, po kilku miesiącach było zaledwie 30% potrzebnych środków. Rodzice dwoili się i troili. Organizowali festyny, imprezy charytatywne i różnego rodzaju licytacje. Mnóstwo ludzi się zaangażowało. Do końca zbiórki został zaledwie tydzień i mało kto wierzył w powodzenie całego przedsięwzięcia. I pewnie by się nie udało, gdyby nie wydarzył się cud – włączenie się do akcji znanego prezentera telewizyjnego. Jego aktywność odnosiła spektakularne rezultaty – na koncie zaczęło przybywać około 1 mln zł dziennie! Zbiórka zakończyła się sukcesem.
Dzieci dostały szansę, choć w żadnym przypadku lekarze nie obiecywali, że się uda. Zobowiązali się dać z siebie wszystko. Zapewnili, że mają doświadczenie i wiedzą, co robią.
Gdy mowa o nowotworach, należy być bardzo ostrożnym, mówiąc, że ktoś został wyleczony. Jednak gdy szansa na remisję choroby wynosi 1%, trudno nie być optymistą. Dziewczynka została uwolniona od choroby po sześciu miesiącach. Pozostaje pod kontrolą lekarzy. Widzi. Rodzice chłopca, po czterech miesiącach pobytu w USA zaktualizowali opis zbiórki: „u synka czysto, dziękujemy”.
Nowotwory to zmora dzisiejszego świata. W Polsce są drugą przyczyną zgonu wśród ogółu społeczeństwa, a ich udział rośnie z każdym rokiem i prawdopodobnie zajmą w końcu pierwsze miejsce w tym niechlubnym rankingu. Wiele z nich to nieuleczalne choroby, bo zostają wykryte za późno. Są w takim stadium rozwoju, że nic nie można z tym zrobić.
Wiele osób umiera jednak, ponieważ skuteczne leczenie jest bardzo drogie, a u nas niedostępne lub nierefundowane. Najgorszym dramatem dla rodzica jest świadomość, że gdzieś na świecie jest lek czy metoda, którymi można wyleczyć ich dziecko, ale ich na to nie stać, więc dziecko umrze… Organizacja zbiórki to dla nich ostatnia deska ratunku.
A dlaczego zbiórki będą coraz większym problemem? Są cztery powody:
- ryzyko kursowe przy słabym kursie złotówki powoduje, że zagraniczne leczenie dla Polaków jeszcze bardziej drożeje,
- wraca ich opodatkowanie, co oznacza konieczność uzbierania kwoty przewyższającej realne potrzeby,
- zbiórki nie zawsze kończą się sukcesem,
- coraz więcej słyszymy o defraudacji zebranych środków, co burzy zaufanie i zniechęca do wpłacania.
Ubezpieczenie zamiast zbiórki
Jeżeli rozwiązaniem problemu są pieniądze, to nie jest to problem, ale koszt. Czasu nie zawrócimy ani nie wyleczymy tego, co nieuleczalne. To, co możemy jednak zrobić dla lepszej przyszłości, to zminimalizowanie ryzyka zachorowania przez odpowiedni styl życia, badania profilaktyczne, które pozwolą na wczesne wykrycie choroby, i… wykupienie polisy ubezpieczeniowej, która już w momencie diagnozy będzie zbiórką, która odniosła sukces i sfinansuje drogie leczenie za granicą!
Jest mnóstwo argumentów za tym, aby takie ubezpieczenie posiadać:
- kosztuje kilkadziesiąt złotych miesięcznie, czyli znacznie mniej, niż można się spodziewać,
- masz swoje pieniądze i nie musisz liczyć na dobrą wolę innych dobrych, ale jednak obcych ludzi,
- suma ubezpieczenia jest wyrażona w euro, więc nie ma ryzyka kursowego,
- i tak ubezpieczasz dziecko w żłobku, przedszkolu i w szkole – po prostu zrób to w szerszym zakresie.
Wracając do pierwszego akapitu – nie ma znaczenia, czy zachorujesz ty, twój małżonek, czy wasze dziecko. Koszt powrotu do zdrowia będzie taki sam. Ubezpieczeniem zdrowotnym, pokrywającym koszty leczenia za granicą, można objąć całą rodzinę i warto to zrobić, bo rachunek idący w miliony to wyrok zarówno dla ciebie, jak i dla 99% populacji.
Paweł Skotnicki
członek stowarzyszenia MDRT
prezes PSRDU
dyrektor Placówki Partnerskiej Allianz
www.PawelFSkotnicki.pl