Czasem mobbing ma twarz uroczej blondyneczki, zapraszanej do telewizji śniadaniowych, gdzie opowiada o tym, jak „wspiera kobiety w biznesie”. A gdy w trakcie godzin pracy wsiada do windy, ludzie w środku są bliscy ataku paniki.
Niektórzy sprawcy mobbingu mają perfekcyjne wyczucie stylu: wyprasowana koszula, opanowany ton, uprzejmość podszyta politowaniem. Uśmiech, który mówi: „No sami państwo widzą, ta osoba nie radzi sobie emocjonalnie”.
A ofiara? Często rozedrgana, spięta, podenerwowana. Mówi za dużo. Albo płacze. Zdarza się, że krzyczy. Ogólnie robi złe wrażenie. Tak zaczyna się odwracanie ról. Nie sprawca, lecz ofiara „nie pasuje do zespołu”. To nie on wygląda na toksycznego, tylko ona na „niestabilną emocjonalnie”.
Szybka diagnoza
HR często nie widzi przemocy – widzi emocje. A te u ofiary są naturalną reakcją na mikroagresję, ignorowanie, upokorzenie. Co gorsza, im bardziej ktoś cierpi, tym większa szansa, że zostanie uznany za „przesadnie emocjonalnego”.
Sąd? Również patrzy. I często uznaje za „wiarygodnych” tych, którzy mówią spokojnie, bez łez. Wiedzą o tym prawnicy, którzy przygotowują swoich klientów nie tylko pod kątem merytorycznym, ale także od strony emocjonalnej, by umieli powściągnąć emocje na sali sądowej. A przecież trauma nie zawsze mówi szeptem.
W sprawach o mobbing ofiara musi nie tylko udowodnić przemoc. Musi też nie wyglądać na kogoś, kto jej doświadczył, zachowywać się spokojnie i racjonalnie. To absurdalne, ale prawdziwe.
Na poziomie organizacyjnym myślę, że przydałoby się więcej wiedzy i wrażliwości – na to, że emocjonalny portret sprawcy i ofiary może być inny od oczekiwań. Nie każdy sprawca krzyczy, bije czy przeklina. Czasem przemoc przychodzi z uśmiechem na ustach i z miękkim głosem. Nie każda ofiara potrafi rzeczowo i spokojnie mówić o swoich doświadczeniach. Czasem to właśnie ona krzyczy i płacze, bo została doprowadzona do granic wytrzymałości, a sprawca w tym czasie miło się uśmiecha i porozumiewawczo mruga okiem: sami widzicie, ona się nie nadaje…
Co to ma wspólnego z ubezpieczeniami?
Więcej niż mogłoby się wydawać. Bo w pracy z ryzykiem chodzi nie tylko o tabele i liczby, ale również o to, kto zostanie wysłuchany, a kto zignorowany. Kto jest uznany za „wiarygodnego”, a kogo system szybko odsuwa, bo „jest zbyt emocjonalny”.
Tak jak w sali sądowej, tak i w dziale HR, w firmie brokerskiej, u ubezpieczyciela – kto mówi spokojnie, często zyskuje przewagę. Nawet jeśli mówi nieprawdę. A kto mówi w afekcie, w napięciu – może zostać odrzucony, nawet jeśli niesie prawdę.
I to też jest ryzyko. Ryzyko pomylenia formy z treścią.
W gabinecie terapeuty można w końcu rozdzielić jedno od drugiego. A w pracy? Tam czasem trzeba nauczyć się, jak zachować się strategicznie. Nie po to, żeby grać, tylko po to, by mieć szansę być usłyszanym.
Małgorzata Kulik
psychoterapeutka i trenerka umiejętności językowych