Koronawirus jak meteoryt dla cyfrowych dinozaurów

0
1465

Jeśli kogoś kiedyś zabiję, to będzie to prawdopodobnie albo osoba jedząca coś w teatrze w trakcie przedstawienia, albo ekspert mówiący, że cyfryzacja to kluczowe wyzwanie dla sektora ubezpieczeń. Ta myśl mi przyszła do głowy jeszcze niedawno, podczas bardzo nobliwej i bardzo technologicznej konferencji bardzo nobliwej firmy.

To zdanie słyszałam już setki razy. Może tysiące. Cyfryzacja dla ubezpieczeń jest tak ważna jak mycie rąk dla zdrowia!

Teraz wiemy o tym aż za dobrze. Skończył się czas leniwych wdrożeń, zaczęła walka o przetrwanie. Gdy nie ma cyfryzacji, to zarząd nie zarządza, pracownicy nie pracują, sprzedaż nie sprzedaje, a likwidacja nie likwiduje. I nagle się okazuje, że to, czego od lat się nie dawało zrobić, „bo pracownicy, bo regulacje, bo agenci, bo rada nadzorcza, bo koszty” (odpowiednie skreślić), teraz jest realizowane w trybie ekspresowym.

Koronawirus jest jak meteoryt w czasach dinozaurów. Dostosowanie się do zmiany w środowisku to już nie jest opcja, lecz być albo nie być. Dinozaury nie dały rady, bo były za powolne, zbyt energochłonne, za mało elastyczne. A nasi przodkowie – malutkie zwinne ssaki dały radę. I teraz one królują na ziemi.

Niestety, koronawirus zadaje potężny cios naszym rynkowym „dinozaurom”, zarówno po stronie ubezpieczycieli, jak i pośredników. To test programów zachowania ciągłości, zdalnej komunikacji i zdalnego zarządzania rozproszonym zespołem. Test dostępności sprzętu do pracy zdalnej, narzędzi do służbowych spotkań i rozmów oraz do obsługi klienta.

Mówi się, że „ubezpieczenia to biznes relacyjny”, i to święta prawda, ale już kiepskie usprawiedliwienie do zapóźnienia technologicznego. Relacje tak – ale wsparte nowoczesnymi narzędziami i otwartymi umysłami.

„Gazeta Ubezpieczeniowa” też przechodzi przymusową transformację. Nowe narzędzia do transmisji LIVE na Facebooku, nowe narzędzia do zdalnych wywiadów i nagrywania podcastów to tylko elementy szerszej transformacji w relacji z autorami, czytelnikami i partnerami biznesowymi. Z tego, co widzę, kwarantanna to dla naszej branży żadne wyciszenie, ale czas totalnej mobilizacji. Pracujemy po kilkanaście godzin, od rana do nocy, eliminując rzeczy zbędne, niedziałające i na gwałt poszukując nowych metod działania.

Jak się okazuje, jest to też czas wymiany myśli, inspiracji, dobrych praktyk oraz ludzkiego wspierania się nawzajem. Mam pewność, że wyjdziemy z tej próby mądrzejsi, silniejsi i efektywniejsi. Ale to trochę tak jak na tym memie ze zdjęciem słynącego z pesymizmu filozofa Artura Schopenhauera: „Już niedługo będziemy się śmiali z tego wirusa. Oczywiście nie wszyscy”. Niestety obawiam się, że ta mniej elastyczna część naszej branży w najlepszym razie otrzyma potężny cios w splot słoneczny, a w najgorszym razie – wyginie.

Aleksandra E. Wysocka