Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, czyli zyski tu i teraz bez względu na konsekwencje dla przyszłości. To przysłowie zdaje się wciąż przyświeca wielu ubezpieczycielom, którzy nie bacząc na tragiczne dla całej ludzkości konsekwencje, nadal wspierają inwestycje związane z paliwami kopalnymi.
Na nic naukowa wiedza, na nic dostrzegalne gołym okiem zmiany klimatyczne. Na razie przytulmy kasę, urządźmy się, o przyszłość zatroszczymy się później. Później, czyli kiedy? Kiedy nie będzie już odwrotu, bo zmiany klimatyczne będą już nieodwracalne i staną się początkiem końca życia na Ziemi?
Takie stanowisko, bądź co bądź branży, która na szyldzie ma wypisane dobrze brzmiące slogany w rodzaju: „pracujemy nad tym, aby zabezpieczyć naszych klientów w codziennym życiu i pomóc im z odwagą patrzeć w przyszłość” albo „uwalniamy ludzi od lęku przed niepewnym jutrem”, stoi w sprzeczności z jej poczynaniami. Tylko nieliczni wyłamują się z powszechnego trendu, pozostali czekają, markują, uprawiają greenwashing, mydlą oczy społecznościom lokalnym i społeczności międzynarodowej. Krok do przodu, dwa kroki wstecz. Międzynarodowe konferencje w sprawie ochrony klimatu – jedni za, inni przeciw. W powietrze poszły miliony dolarów na podróże delegacji samolotami, pobyty w hotelach, żarcie, picie. Na nic.
28 stycznia br. w szkockich górach temperatura osiągnęła 19,6 st. C, co było najwyższą w historii pomiarów temperaturą w styczniu w całej Wielkiej Brytanii i najwyższą w historii pomiarów temperaturą w zimie w Szkocji. W moim nadmorskim kurorcie 3 lutego, przy wietrznej, ale pięknej pogodzie ludzie spacerują jak, nie przymierzając, w pełni sezonu, przy temperaturze 9 st. C. Knajpy przy promenadzie i w jej okolicach czynne, pełne wygłodniałych i spragnionych, w większości wypoczywających obywateli, których prawdopodobnie nie stać na wykupienie ubezpieczenia na życie. Psu na budę przysłowie „idzie luty, podkuj buty”, jeśli ktokolwiek jeszcze je pamięta. Na pasku w TVN leci informacja: rośnie bilans ofiar gwałtownych pożarów w Chile. Syn w rozmowie telefonicznej cieszy się, że w Manchesterze jest 15 st. C, pełne słońce, zrobi długą trasę na swoim ukochanym harleyu. Nienormalne normalnieje.
Presja na ubezpieczycieli ma sens, bo są piętą achillesową branży paliw kopalnych. Bez ubezpieczeń przedsiębiorstwa te nie mogą działać, a projekty związane z paliwami kopalnymi nie mogą być budowane ani utrzymywane. Można to czynić małymi krokami i w skali lokalnej, czego przykładem były ubiegłoroczne protesty grupy brytyjskich rodziców pod siedzibą Lloyd’s of London, wzywające ubezpieczyciela do wdrożenia ambitnej polityki klimatycznej.
W skali międzynarodowej coraz bardziej skuteczne okazują się działania organizacji ekologicznych (Stop EACOP, IOF) i społeczności poszczególnych państw zagrożonych realizacją kontrowersyjnego projektu wschodnioafrykańskiego rurociągu naftowego (EACOP). W ich wyniku 28 (re)asekuratorów oświadczyło obecnie, że nie będą oferować ubezpieczenia dla EACOP ze względu na znaczne ryzyko zanieczyszczenia i ograniczeń praw człowieka, jakie on stwarza. Rośnie presja na pozostałych ubezpieczycieli, m.in. na AIG, w nadziei, że wobec nieudzielenia ochrony inwestorom projekt upadnie.
Jakże często słyszę – „polityka mnie nie interesuje”, „te sprawy mnie nie dotyczą, więc nie będę się nimi interesować”. Doprawdy? Polityka już zapukała do wielu drzwi, choć były na nią zamknięte. Postępujących zmian klimatycznych nie sposób nie zauważyć. Nikt nigdy nie zapytał mnie: jakie działania nastawione na ochronę klimatu prowadzi twoja firma ubezpieczeniowa? Czy ma w swoim portfelu producentów brudnej energii niszczącej klimat, a jeśli tak – czy zaprzestanie udzielania im ochrony? Nieistotne w naszych warunkach. Ubezpieczyciele też się nie chwalą.
Wydaje się, że nadal mamy niską świadomość zagrożeń, jesteśmy na etapie hurtowego zgłupienia. Z nadzieją na szybkie zmądrzenie detaliczne.
Sławomir Dąblewski
dablewski@gmail.com