Z okazji 40. urodzin zrobiłam sobie prezent – pojechałam na warsztat rozwojowy dla kobiet do Nałęczowa. Traf chciał, że jedną z uczestniczek była agentka ubezpieczeniowa z Pru, która pracuje w branży od ponad ośmiu lat.
Okazało się, że agentka wdrażała się do zawodu z pomocą „Gazety Ubezpieczeniowej”, z której wycinała co tydzień dwa artykuły – felieton Adama Kubickiego i moją rubrykę „Inspiracje”.
Wielkie oczy zrobiłam wtedy, kiedy mi przypomniała mój własny artykuł o żabach, jaki napisałam w… 2014 roku. Rozmowa z Pauliną dała mi do myślenia, ponieważ w ostatnich miesiącach (latach?) pisałam coraz mniej i mniej, pogrążając się w zadaniach, których po latach raczej nikt nie będzie wspominał, jak to się zdarza czasem z artykułami. To był mocny impuls do zastanowienia, jakie zadania wybierać, jakie delegować, a z jakich rezygnować.
Kilka dni po powrocie z warsztatu ponownie natknęłam się na ten sam żabi artykuł. Zacytowała go na Facebooku zaprzyjaźniona agentka Katarzyna Budzis. To już nie był impuls, ale kopnięcie w dół pleców.
Podobno (tak twierdzi Grzegorz Pawlicki, CIO Europy Ubezpieczenia) jest już dostępne narzędzie analizujące masowo cyfrowe kalendarze pracowników korporacji, które na podstawie liczby spotkań i odstępów między nimi jest w stanie z dużą dokładnością przewidzieć, czy konkretny pracownik jest narażony na wypalenie zawodowe. Gdy patrzę na mój kalendarz w niektórych tygodniach, spodziewam się, że sztuczna inteligencja dałaby mi pomarańczową kartkę…
Wyobrażam sobie narzędzie, które oprócz służbowych zadań monitorowałoby wybrane wskaźniki zdrowotne, ilość snu, aktywność fizyczną i nastrój, a na podstawie analizy tych wszystkich danych pomagałoby tworzyć bardziej sprzyjające dobrostanowi rozkłady tygodnia.
Nowoczesne urządzenia nie mają problemu z pobieraniem danych i mierzeniem ich, ale już znacznie gorzej jest z konstruktywnym wykorzystaniem zebranych informacji do przewidywania przyszłości czy proponowania konkretnych działań, które mają na celu minimalizowanie zagrożeń.
Owszem, mój zegarek liczy kroki, które wykonuję każdego dnia, ale już nie zaproponuje dłuższego spaceru z psem albo wieczornego joggingu, bo limit kroków jest zagrożony.
O prewencji mówi się coraz więcej w naszej branży. W ubezpieczeniach korporacyjnych pojawiają się programy wykorzystujące pomiary z rozmaitych czujników, które pozwalają z wyprzedzeniem przewidzieć awarię czy szkodę. Informują o tym odpowiednie osoby w organizacji, co minimalizuje ryzyko przestojów w pracy czy poważnych uszkodzeń.
Tutaj też jest potencjał do rozbudowy funkcji proaktywnych, które nie tylko mierzą powstające uszkodzenia i anomalie, ale też pomagają w codziennej konserwacji urządzeń, tak aby do żadnych uszkodzeń w ogóle nie doszło.
Prewencja i profilaktyka może nie brzmią zbyt ekscytująco, ale potrafią zapobiec poważnym kłopotom, a nawet totalnym katastrofom. A kto z nas nie ma takich sfer w życiu prywatnym czy zawodowym, w których katastrofa jest w gruncie rzeczy tylko kwestią czasu?
W organizacjach jest dokładnie tak samo. Pojawiają się „wąskie gardła”, spowalniające działanie całego systemu. I to właśnie tutaj warto skupić uwagę w pierwszej kolejności, chociaż o wiele łatwiej jest przymykać oczy i liczyć, że jakoś to będzie.
Aleksandra E. Wysocka