Choć często dystansują polskich rywali dużo większym doświadczeniem i lepszymi stopami zwrotu, to jednak wciąż fundusze luksemburskie nie cieszą się w Polsce popularnością. Barier w rozwoju, również tych administracyjnych, nie brakuje. Ale najważniejszą wciąż stwarzają sami inwestorzy, choć to powoli się zmienia.
Zagraniczni powiernicy nad Wisłą łatwego życia nie mają. Od ponad dekady próbują wkupić się w łaski krajowego inwestora, ale ten z uporem maniaka wybiera polskie fundusze. Potwierdzają to dane o aktywach. Nie dysponujemy wprawdzie pełnym obrazem sytuacji, bowiem nie wszyscy zagraniczni gracze dzielą się tą wiedzą, ale z informacji, jakie pozyskaliśmy, wynika, że na koniec ubiegłego roku aktywa zgromadzone w luksemburskich funduszach wynosiły niespełna 6 mld zł. Oznacza to, że przez dekadę wzrosły o zaledwie 1,6 mld zł. W tym czasie aktywa krajowych powierników podwoiły się, sięgając na koniec ubiegłego roku ponad 300 mld zł. Dlaczego luksemburskie fundusze, które nierzadko dystansują polskich rywali większym doświadczeniem, lepszymi stopami zwrotu, a do niedawna również dużo niższymi opłatami, nie zdobyły dotychczas popularności
„Nominee account”, czyli kij ma dwa końce
W Polsce brakuje tzw. rachunku zbiorczego (nominee account). Jest to rozwiązanie, które funkcjonuje w innych krajach naszego regionu i znacząco ułatwia sprzedaż funduszy zagranicznych. Polega na tym, że dystrybutor sam nabywa tytuły uczestnictwa, a potem ze swojego rachunku sprzedaje je dalej. W Polsce rachunek jest powiązany tylko i wyłącznie z klientem.
Czy to dobrze? Odpowiedź nie jest taka oczywista. Lokalne fundusze zwykle inwestują na lokalnym rynku kapitałowym, bo najlepiej go znają. W ten sposób pomagają w jego rozwoju, wspierając również gospodarkę. Zagraniczni gracze mają z kolei dużo większe kompetencje i doświadczenie w inwestowaniu na rynkach globalnych, co jest oczywiście niewątpliwą zaletą, ale z drugiej strony powoduje, że preferują oni inwestycje za granicą. Podczas gdy przez ostatnie lata polski rynek kapitałowy rozwijał się właśnie m.in. dzięki OFE i lokalnym funduszom inwestycyjnym, w tym czasie rynek czeski dreptał w miejscu być może właśnie dlatego, że tamtejsi inwestorzy wysyłali swój kapitał za granicę za pośrednictwem funduszy luksemburskich.
– Model operacyjny funkcjonujący w Polsce, wypracowany był wiele lat temu, zanim na polskim rynku zagościły fundusze luksemburskie. Jego ewentualna zmiana wymaga analizy i kompleksowego podejścia do takiego ruchu przez cały rynek: przeanalizowania wszystkich za i przeciw, zarówno z punktu widzenia lokalnych TFI, jak i zagranicznych podmiotów. Są podmioty zagraniczne, które nie decydują się na wejście do Polski właśnie ze względów na brak nominee account, ale prawda jest taka, że nawet w obecnym modelu mogą znaleźć dla siebie drogę, bo zawsze mogą wejść w kooperację z jakimś lokalnym TFI, tworząc wspólnie strategie lub powołać taki podmiot do życia i działać samodzielnie realizując założoną strategię – uważa Arkadiusz Mastalerek, członek zarządu DI Xelion.
Z drugiej strony polska branża TFI liczy już trzy dekady i można powiedzieć, że dusi się we własnym sosie. Wpadki inwestycyjne i afery finansowe z ostatnich lat sprawiły, że Polacy mają o lokalnych funduszach coraz gorsze zdanie. Wciąż kochają depozyty w bankach, ale równocześnie coraz większą mają świadomość potrzeby dywersyfikacji geograficznej portfela. Od stycznia ubiegłego roku do krajowych funduszy akcji zagranicznych napłynęło łącznie 4,8 mld zł, podczas gdy w tym czasie z funduszy akcji polskich wyparowało 400 mln zł.
– Wprowadzenie nominee account pomogłoby w rozwoju oferty zagranicznych podmiotów, ale zmieniłoby też obecny model dla graczy. Byłaby to niewątpliwie duża zmiana w zakresie ewidencji i rozliczeń funduszy, ale docelowo mogłoby to doprowadzić do obniżenia kosztów funkcjonowania funduszy, gdyż obecnie część procesów jest dublowana i wykonywana zarówno przez fundusz, jak i dystrybutora – wskazuje Arkadiusz Mastalerek.
Podatki nie takie straszne, jak je malują
Kolejną barierę stanowi ponoć fakt, że zyski z funduszy inwestycyjnych (bez względu na to, czy polskich, czy zagranicznych TFI) to w świetle przepisów podatkowych dochody kapitałowe, od których należy odprowadzić 19% podatek. O ile polskie towarzystwa będące płatnikiem robią to za nas, tak zagraniczne instytucje zarządzające funduszami już nie. W efekcie, z takiej inwestycji trzeba rozliczyć się samodzielnie. I jak się okazuje, dla niektórych jest to nie lada wyzwanie, które może zniechęcać do inwestowania.
– Dla części inwestorów jest to zapewne bariera, ale podejście zagranicznych firm zarządzających zmienia się i firmy te dają przy rozliczeniu podatkowym coraz lepsze wsparcie klientom. Zdecydowana większość zagranicznych TFI przygotowuje szczegółową informację o transakcjach, która okazuje się bardzo pomocna przy rozliczeniu podatkowym, ale oczywiście nie wyręcza klienta z obowiązku złożenia deklaracji i rozliczenia podatku w urzędzie skarbowym – zaznacza Arkadiusz Mastalerek.
Podstawę opodatkowania stanowi przychód uzyskany z funduszu luksemburskiego, po przeliczeniu według średniego kursu NBP z dnia poprzedzającego dzień jego uzyskania, pomniejszony o wydatki poniesione na zakup tytułów uczestnictwa, również przeliczone na złote według tej samej zasady. Otrzymaną w ten sposób kwotę należy wykazać w jednym z zeznań rocznych, składanym na formularzu PIT-36, PIT-36L, PIT-38 lub PIT-39. Co ważne, kwestie podatkowe nie mają absolutnie żadnego znaczenia w trakcie inwestowania w fundusze luksemburskie. Nabierają go dopiero w momencie sprzedaży tytułów uczestnictwa funduszy.
Z ofertą pod strzechy
Niebagatelną rolę w procesie popularyzacji funduszy luksemburskich w Polsce mają sami dystrybutorzy. W sieciach sprzedaży, gdzie dominuje rola doradcy (inwestor zamożny), produkty te są oferowane od lat.
– Oferta DI Xelion od dawna wzbogacana była o fundusze luksemburskie partnerów, takich jak Schroders, Franklin, Fidelity, BlackRock czy Goldman Sachs. Stanowią one idealne dopełnienie portfeli inwestycyjnych klientów zorientowanych na globalne podejście, które rekomendujemy w ramach naszych usług doradztwa inwestycyjnego. Obecnie aktywa klientów DI Xelion zgromadzone w tych rozwiązaniach stanowią około 30% wszystkich środków zainwestowanych przez klientów w rozwiązania funduszowe dostępne za naszym pośrednictwem– wskazuje Arkadiusz Mastalerek. Dodaje, że fundusze luksemburskie dają szeroką dywersyfikację geograficzną, dostęp do wielu, często niedostępnych w Polsce klas aktywów czy też możliwość inwestowania w kilku walutach.
Pod strzechy (do klienta mniej zamożnego) fundusze luksemburskie trafiają nieco wolniej. W marcu ubiegłego roku ofertę w ten sposób powiększył mBank. Klienci Supermarketu funduszowego mogą wybierać spośród ponad 40 rozwiązań, a wśród nich jest kilkanaście funduszy obligacji, dwa alternatywne i jeden mieszany. Na platformie mBanku fundusze luksemburskie można kupować online bez opłat manipulacyjnych, a w dodatku przy dużo niższym progu wejścia – od 1 tys. zł (kolejne 500 zł). Standardowe minima wskazane w prospektach funduszy wynoszą od 1 do nawet 5 tys. EUR lub USD.
Fundusze luksemburskie, oprócz tego, że zarejestrowane są w Luksemburgu i mogą być dystrybuowane na terenie Unii Europejskiej po spełnieniu określonych warunków, w praktycznym użyciu niewiele się od lokalnych funduszy różnią. Mają jednak na podorędziu zdecydowanie większe instrumentarium i łatwiejszy dostęp do rynków na całym globie.
Więcej:
analizy.pl z 1 sierpnia, Jagoda Fryc, „Ciężkie jest życie zagranicznych TFI w Polsce. Powodów nie brakuje”
(KS, źródło: analizy.pl)