W raporcie PIU z maja 2024 r. wyliczono, że średnia luka ubezpieczeniowa na życie wynosi 330 tys. zł. Kwota ta powstała poprzez uwzględnienie przeciętnych zobowiązań kredytowych Polaków (132 tys. zł kredytu mieszkaniowego oraz 33 tys. zł kredytu gotówkowego), ich trzyletnich zarobków oraz wielkości przeciętnych oszczędności (26 tys. zł).
Ta liczba niewiele powie o tym, na jaką sumę powinien być ubezpieczony klient, z którym się spotykamy, ale sama w sobie sugeruje, że obsługiwani przez rynek są systemowo niedoubezpieczeni. Zmiana nie nastąpi z dnia na dzień, ale warto ją rozpocząć już od najbliższych rozmów z klientami.
Siedzący przed nami na spotkaniu człowiek nie jest z reguły przygotowany na samodzielne udzielenie odpowiedzi, na jaką sumę powinna opiewać polisa, która ma całościowo zabezpieczyć jego życie. Klient operuje w sytuacji albo braku wiedzy, albo myśląc o znanych produktach. Statystycznie takimi umowami będą grupówki (zamknięte czy otwarte), które cechują się „rozlaniem” ochrony na wiele ryzyk, z których żadne nie jest tak naprawdę dobrze pokryte. Dodatkowo wprowadza systemowo „błędne” ryzyka, jak śmierć w następstwie wypadku oraz urodzenie dziecka czy śmierć rodzica/teścia.
Nie bez znaczenia pozostaje również to, że jeśli klient do tej pory widział produkt, w którym za 50 tys. zł SU na zgon płacił 60 zł miesięcznie, to jego głowa błędnie podpowiada, że 500 tys. zł będzie kosztować 600 zł. Dlatego lepiej poszukać innej metody.
Lepszy rydz niż nic?
Jeśli zaproponowaną przez PIU metodologię potraktować jako „absolutne minimum”, to na pewno jest jakiś punkt zaczepienia. Absolutnie jednak nie uważam, że należy u każdego wykorzystywać ją jako docelowy sposób wyliczania sum ubezpieczenia. Zakłada on bowiem, że w każdym gospodarstwie domowym zabezpieczenie zarobków na trzy lata do przodu jest wystarczające. A przecież w innej sytuacji znajdzie się młode małżeństwo z dwójką kilkuletnich dzieci, w innej samotny rodzic wychowujący nastolatka, a w innej para pięćdziesięciokilkulatków, którzy dzieci już odchowali.
Zdecydowanie horyzont – czy to zarobków, czy choćby wydatków ponad okrojony śmiercią budżet – rozciągałbym tutaj na cały potencjalny okres trwania zobowiązania rodzinnego, nawet kilkadziesiąt lat. Naturalne w takiej sytuacji jest oczywiście wykorzystanie umów z malejącą sumą ubezpieczenia, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą jeszcze kredyty. Pozwoli to na zbudowanie polisy, która jest adekwatna do potrzeb nie tylko w wymiarze kwoty tu i teraz, ale także w perspektywie lat.
Drugą kwestią jest pomniejszanie luki zgromadzonymi oszczędnościami. W praktyce zawodowej zauważyłem, że oszczędności często mają swoje przeznaczenie: na studia dla dzieci, na ich start w dorosłe życie albo mają stanowić zabezpieczenie emerytalne jako trzeci filar. Myśl, że rodzina pozbędzie się ich i zrezygnuje z podstawowych planów w życiu, bo tak założyliśmy w planie finansowym, przeczy idei stojącej za ubezpieczeniami na życie.
Co dalej?
Ile wynosi więc realna luka ubezpieczeniowa Polaków? To zależy, kto liczy. W Phinance nasza aktualna średnia suma na wypłaconej polisie za zgon to 727 860 zł, a i tak nie można powiedzieć, że towarzystwa wypłaciły rodzinie „za dużo” pieniędzy za śmierć bliskiej osoby. Metodą małych kroków zacznijmy jednak rynkowo zasypywać lukę wskazaną przez PIU.
Michał Mazurek
starszy regionalny koordynator
Działu Ubezpieczeń na Życie i Ubezpieczeń Zdrowotnych
Phinance