Cyfrowo, ale po ludzku

0
290

Rozmowa z agentem Pawłem Wierciochem o rynku, relacjach i szansach dla agentów

Aleksandra E. Wysocka:UNIQA nie była Twoim pierwszym wyborem. Co się zmieniło, że dziś towarzystwo wskoczyło na pierwsze miejsce w Twojej agencji?

Paweł Wiercioch: – Na początku faktycznie to była raczej opcja alternatywna. Ale potem świetna obsługa, powtarzalnie zadowoleni klienci, wsparcie menedżerskie zrobiły swoje. Dziś to moje główne towarzystwo. I szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nic się w tej relacji nie popsuje. Owszem, są rzeczy do poprawy, ale to kosmetyka. Ważniejsze, żeby nie zgubić tego, co już działa. Bo działa bardzo dobrze.

Mówisz o relacjach z menedżerami. A co z cyfryzacją? Sprzymierzeniec czy utrudnienie?

– Sprzymierzeniec, o ile nie zagłusza człowieka. Cyfrowe narzędzia są potrzebne – młodsze pokolenie żyje online, więc musimy tam być. I cieszę się, że UNIQA idzie w tym kierunku. Możliwość zdalnego wystawiania polis to duży postęp – przed pandemią to był temat tabu. Sam proces powinien być cyfrowy. Ale nadal potrzebuję drugiego człowieka. Nie znam OWU na pamięć i nie muszę, bo wystarczy jeden telefon do kompetentnej osoby i mam odpowiedź. Ten hybrydowy model – technologia plus kontakt – to złoty środek.

Czyli „cyfrowo tak, ale z numerem telefonu do żywego człowieka”?

– Właśnie tak. I u mnie to działa. Jeśli dzwonię po godzinach – a zdarza się, szczególnie w życiówce, bo klienci po pracy są spokojniejsi i gotowi na rozmowę – wiem, że jeśli nie odbiorą, to oddzwonią. Nigdy nie zostałem bez odpowiedzi. Dla nas, agentów to fundament. Nie nadużywamy tego i nie dzwonimy z błahostkami, ale jeśli już, to wiemy, że ktoś zareaguje. Czasem po 19, czasem nawet koło 20. To buduje zaufanie i komfort pracy.

Mówiłeś wcześniej o pracy wieczorami: że masz domowe biuro, słuchawki i działasz z klientami wtedy, kiedy im wygodnie.

– Tak jest. Dla wielu klientów to jedyny moment, gdy mogą spokojnie porozmawiać. I dzięki digitalizacji mogę im to umożliwić. Mam w domu swoją przestrzeń, działam na słuchawkach, dziecko w tle, ale klient dostaje pełną uwagę. To dla mnie frajda – serio. Lubię to, co robię. I kiedy dostaję SMS-a: „Dziękujemy, wszystko poszło sprawnie, dostaliśmy świadczenie”, to jest ten moment, który daje energię. Bo w tej pracy są też emocje.

Co mogłoby jeszcze bardziej pomóc Tobie i Twojemu zespołowi w codziennej pracy?

– Brakuje mi produktów „pomostowych” – dla tych, którzy wypadli z ubezpieczeń grupowych, bo przeszli na emeryturę albo zmienili pracę. Często są już po diagnozie, z ryzykami, które wykluczają ich z nowych ofert. A to właśnie oni potrzebują ochrony. Myślę, że to mógłby być wyróżnik dla towarzystwa, gdy udało się znaleźć sposób, jak ich zagospodarować. Druga rzecz to promocja. Pokazywanie, że ubezpieczenia działają. My agenci nie przebijemy się z tym sami. Potrzebujemy wsparcia w budowaniu wizerunku tej pracy – że to nie jest „naciąganie”, tylko realna pomoc. Pieniądze wypłacone z polisy potrafią zmienić życie. I trzeba o tym mówić głośno.

Czyli nie tylko likwidacja szkód, ale też likwidacja mitów?

– Oczywiście! Branża powinna częściej mówić o sukcesach – wypłatach, działaniach agentów, historiach, w których ubezpieczenie zrobiło różnicę. Dobrze, że mamy takie rozmowy jak ta, ale potrzebujemy jeszcze większego zasięgu. Ubezpieczenia mają wartość – trzeba ją pokazać światu.

Dziękuję za rozmowę.

Aleksandra E. Wysocka