Krótka pamięć o ryzyku

0
411

Niby to żyjemy w społeczeństwie ryzyka i pojęcie „ryzyka” na dobre zadomowiło się w mowie profesjonalnej i potocznej. Ale zdziwiłbyś się, czytelniku, ilu ludzi albo o ryzyku nie wie, albo go nie zna, albo już o nim nie pamięta. I „biznes” wcale nie jest tu wyjątkiem.

Pamiętam, jak onegdaj, gdy zbierałem materiały do pracy doktorskiej, „polowałem” na różnych big i small bossów, żeby ich o ryzyka wypytać, co skądinąd wcale takie łatwe nie było. Kiedyś więc na pewnej biznes-konferencji, kiedy już pewnemu prezesowi odciąłem drogi ucieczki, przyparty do muru na pytanie o ryzyka odpowiedział, najwyraźniej szczerze: „Ryzyka? Jakie ryzyka. U mnie nie ma ryzyka”. I już uratowany przez przepraszającą asystentkę umknął w siną, konferencyjną dal.

Inna migawka: w pewnej dużej instytucji finansowej, dobre lata 90. – rozmowa o ryzyku kredytowym, pytania o ocenę ryzyk, analizy trafiają w pustkę.

Och, gdyby jeszcze dalej sięgnąć, to w początkach polskiej bankowości, gdybyście analizy wniosków kredytowych poczytali, można było się za głowę złapać, co tam naonczas można było znaleźć i zatwierdzić na stosownych komitetach. Kto widział, pamięta.

O ryzyku wtedy za wiele się nie mówiło, ale trudno się dziwić, bo rodzima bankowość, choć szybko się uczyła, startowała przecież „od nowa” – i organizacyjnie, i z know-how.

I niewątpliwie poczyniła w wiedzy o ryzyku postępy gigantyczne i epokowe, choć… gdy pomyśleć o ryzyku walutowym i sławnych „frankowiczach”, to można by się zastanowić, czy aby na pewno wówczas zarządy banków o ryzyku słyszały; choć to oczywiście temat rzeka.

Innym przykładem bez-ryzyka są kredyty zwane kupieckimi. Jakkolwiek nie brakuje tu coraz większego zrozumienia, że kredyt w handlu to także kredyt, od bankowego o tyle może się różniący, że zwykle niezabezpieczony, udzielony bez analizy kredytowej i zwykle bez procentu.

Także znajomi eksperci, którzy wiedzę o ryzykach kredytowych niebankowych niosą pod strzechy, potwierdzają, że choć to wiedza prosta jak drut, to do powszechnej, biznesowej świadomości przebija się powoli i wielu przedsiębiorców wciąż myśli, że ryzyka (kredytowego) w klasycznej „fakturce” płatnej za dni 21 po prostu nie ma.

Tu nasuwa się taka obserwacja, że wspomniane nie-istnienie ryzyka dotyczy sfery niefinansowej, ale może nawet finansowej w szczególności. Weźmy kolejny, ulubiony przykład: gwarancje (bankowe).
Instrument to powszechnie wykorzystywany przez wiele przedsiębiorstw, niezbędny w przetargach, a w budowlance rzecz oczywista. I żeby podać przykład nieco bardziej egzotyczny dla czytelnika z interioru, gwarancja jest w takiej produkcji stoczniowej (czy offshorowej) absolutnie niezbędna.

Nowych statków czy okrętów (te są z armatką) żadna stocznia nie buduje z własnych pieniędzy, skoro to biznes w większości mało rentowny, a statek to urządzenie skomplikowane i co najmniej drogie. Są tu więc gwarancje zaliczek (advance payment guarantees) i skomplikowane struktury finansowania, ale o ryzyku wszyscy mówią głośno i dobitnie. Stąd i niezbyt radosne perspektywy znacznej części rodzimego przemysłu stoczniowego, o sławnym programie „Batory” nie wspominając.

Z gwarancjami jest o tyle ciekawa sprawa, że żadnego (oprócz prowizji „za udzielenie”) przepływu gotówki tu nie ma. Do czasu. Bo zobowiązanie to ze swej natury warunkowe i pozabilansowe może się bardzo szybko zmienić w bezwarunkowe i bilansowe, gdy ryzyko się zmaterializuje. Ale znowu, niejeden uważa, że tu ryzyka nie ma.

Stąd zdaje się świeże pomysły, żeby gwarantować hipoteczne starty życiowe młodym, bo to najwyraźniej dla pomysłodawców ryzyko niewielkie, a może i żadne – w budżetach (na razie) niewidoczne, a więc podejrzewamy, że niefinansowe.

Warto zauważyć w tym kontekście, że w poszukiwaniu (pozornie) nieistniejących ryzyk bardzo przydaje się historia, choć w tym wypadku tylko ekonomiczna. Choć toczy się wciąż dyskusja, kto i dlaczego spowodował wielki kryzys finansowy w latach 2007–2009, wątpliwości nie ma nikt, że był on związany z kredytami hipotecznymi.

A idąc dalej tym tropem, związany był ze szlachetną (ale całkowicie nie-ryzykonomiczną) chęcią zapewnienia dachu nad głową wszystkim potrzebującym. W tym, sławnym kredytobiorcom NINJA (no income, no job, no assets). A tu, jak pogrzebać „w temacie”, ważną rolę odegrały już nawet nie tyle gwarancje, co nawet powszechne przyjęcie za pewnik, że rząd USA będzie wspierał instytucje finansowe o ciekawych skądinąd nazwach Fannie Mae i Freddie Mac.

W efekcie i w splocie wiele się potem wydarzyło i ryzyk zmaterializowało. Choć zapewne na początku wcale ich nie było.  

dr Jerzy Podlewski