O czarnych łabędziach pisaliśmy już na łamach wielokrotnie, bo to temat nieustannie modny i z natury swej tajemniczy. A że to ryzyka zupełnie nieprzewidywalne i nieoczekiwane, a jak się wydarzą, to ho-ho. I po nas.
Temat to na czasie także w biznesie, który trapią nieprzewidywalne ryzyka, choć trudno jest coś przewidzieć, jeżeli się nie próbuje. Bo jak zarządzić ryzykiem, którym się nie zarządza.
Kiedy więc na jakimś biznes meetingu pada pytanie o skromne zdanie ryzykonomii na temat czarnych łabędzi, na myśl przychodzi nam case study pewnej rzeczki, nazwy nie pomnę, która płynęła nieopodal pewnej fabryczki. Razu pewnego mała rzeczka zmieniła się w dużą (jak to z rzeczkami bywa) i o mało nie zalała fabryczki. Klasyczny „czarny łabędź”: rzeczka – fabryczka – rozumiesz, Watsonie? Och, Sherlocku, nieprawdopodobne!
I tak sobie myślimy, że dzisiaj w świecie tak to z czarnymi łabędziami jest. Bo ich nie przewidujemy, co nie znaczy, że są nieprzewidywalne.
Weźmy czwartą falę pandemii, już o niej trąbią naukowcy, którzy wskazują, że niski poziom wyszczepienia społeczeństwa (na przykład tak niski jak w Polsce) w połączeniu z nieuchronnymi i trwającymi mutacjami powoduje, że staje się ona tak wysoce prawdopodobna, że wręcz pewna. Jednakże w świadomości biznesowej ten smutny fakt funkcjonuje zdaje się dość słabo; a jeszcze gorzej w społecznej. O tym świadczy niski poziom zaszczepionych nawet w grupach najwyższego, nie wahajmy się rzec, śmiertelnego zagrożenia.
Nie będziemy tu snuć rozważań natury filozoficznej i socjologicznej, bo nie czujemy się ekspertami, z punktu jednak organizacyjnego i zarządczego brak drastycznych i zdecydowanych działań odpowiedzialnych Czynników stawia pytanie albo w ogóle o „wiarę” w naukę, albo o świadome zaniedbywanie nadchodzącego ryzyka.
Ten brak wiary w osiągnięcia nauki jest szczególnie porażający, bo czego jak czego, ale chyba powszechnie spodziewano się, że wiek XXI będzie wiekiem nauki. Jednak, jak się okazuje, nauka wytworzyła śmiertelnie dla siebie niebezpieczne narzędzie – internet – które jest obecnie wykorzystywane do powszechnego podważania osiągnięć samej nauki właśnie.
Wracając do czarnych łabędzi, temat klimatu pominiemy, bo jest on tak oczywisty, jak „nieprzewidywalny” (nie przewidujemy) czarny łabędź katastrofy klimatycznej. I nawet jeśli na świecie coś się zaczęło w tym temacie robić, to jak na katastrofę planetarną, głód, powodzie, tornada, susze i wojny przyznacie, wydaje się to jednak nieco za mało.
Ale żeby być sprawiedliwym, jak w lustro spojrzymy, ty czy ja, czytelniku, nie wydaje nam się to wszystko zbyt prawdopodobne albo i prawdopodobne wcale. Ot i temat do rozważań nad przedziwnością natury ludzkiej, naszej.
Z lokalnego podwórka piękny nam się pokazuje łabędź inflacyjny, nieprawdopodobny i niespotykany. Dowodem na jego nadzwyczajność jest, jak to określają media, „szał na rynku nieruchomości”.
Jako fundamentalny powód „szału” podaje się niskie (tak niskie, że niżej już nie można) stopy oprocentowania kredytów hipotecznych. A te z kolei wynikają z niskich stóp procentowanych banku centralnego i na razie braku (najwyraźniej) chęci ze strony Rady Polityki Pieniężnej do ich podniesienia. Jak to niedawno uczyniły już bratnie Węgry, lider inflacyjnej Europy i nasz wielki sojusznik.
Ludzie, tłumaczą nam „eksperci” i „analitycy” (tak się składa, notorycznie związani z rynkiem nieruchomości), zaciągają rekordowe długi hipoteczne, bo „kredyt jest tani”, a trzymanie pieniędzy w bankach się „nie opłaca”.
Wszystko to w osobności prawda, jednakże zważywszy wymykającą się spod kontroli inflację, rośnie ryzyko nawet skokowego wzrostu oprocentowania dopiero co zaciągniętych „tanich jak nigdy” kredytów.
Jeżeli do tego dodać dramatyczny wzrost cen wielu materiałów budowlanych i robocizny oraz wszystkie niestabilności (delikatnie mówiąc) otoczenia gospodarczego i politycznego, to szykuje się duży czarny łabędź. Bardzo duży.
Nikt z ogarniętych wspomnianym szałem zakupów nieruchomości jednak w te wizje czarne i łabędzie najwyraźniej nie wierzy, choć sprawa wydaje się prosta i mocno ryzykowna. A może po prostu nie wie, że oprócz ryzyka walutowego jest i ryzyko stopy procentowej? Podobno mieli to wyjaśniać klientom bankowcy i stosowne regulacje są w miejscu…
Idą jednak wakacje, a te są zwykle pełne czarnych łabędzi turystycznych! Jednakże tu, całkowicie nie-ryzykonomicznie doradzimy, żeby z przewidywaniem nie przesadzać, w końcu taka jest istota wakacji… Chyba.
dr Jerzy Podlewski