Nie ma darmowych obiadów?

0
361

Przysłowie „nie ma darmowych obiadów” oznacza, że za wszystko, co się otrzymuje, trzeba w jakiś sposób zapłacić – pieniądzem, usługą, odpowiedzialnością, innymi kosztami. Ktoś płaci – ja, pani, pan.

Wciąż żyję i działam w przekonaniu, że warto jest dzielić się wiedzą zawodową z klientami, nawet jeśli są tylko klientami potencjalnymi. A wiedzę mam na całkiem niezłym poziomie. Takie wszakże opinie słyszę od tych zadowolonych z moich usług, ale również od tych, którzy niestety skorzystali z niej, ale kontrakty sfinalizowali z koleżanką, kolegą, co to w branży działają i samochód dobrze ubezpieczyli.

Samochód sam sobie możesz ubezpieczyć i nie wymaga to zwiększonej pojemności mózgu, dzięki wyszukiwarkom internetowym – szanowny, szanowna – jak według najnowszego kroju należy zwracać się do bliżej nieokreślonego klienta/klientów. Jak jest z tym problem, na każdej stronie internetowej takiego lub innego ubezpieczyciela dostępny jest link, który poprowadzi za rączkę, jak dziecko.

Jeśli jednak mimo wszystko nie starczy umiejętności, cierpliwości, czegokolwiek, co doprowadzi do upragnionego finału poszukiwań – trzeba skorzystać z wiedzy fachowca, a ten zwykle kosztuje.

Na to, abym nie rozdawał się za darmo, zwróciła mi ostatnio uwagę moja partnerka Małgosia, często przysłuchująca się zawodowym rozmowom. Idziesz do prawnika, lekarza – płacisz za każdą poradę, ty zaś przekazujesz swoją specjalistyczną wiedzę bez żadnej formy wynagrodzenia, za dziękuję, jeśli w ogóle – rzekła. Prawdę rzekła. Koszt porady prawnej u radcy prawnego lub adwokata wynosi zwykle od 150 zł do 350 zł za jednorazową konsultację. Może być wyższy w zależności od skomplikowania problemu. W sprawach związanych z działalnością gospodarczą od 250 do 400 zł za konsultację. Cenę konsultacji lekarskich zna mniej więcej każdy z nas.

Nie mam cennika. Oprócz uznania w oczach klienta oczekuję również satysfakcji zawodowej w postaci kontraktu ubezpieczeniowego i jego względnej trwałości. Zdarza się, że to ja płacę za obiad, który zjadł mój klient. Płacę szczególnie niechętnie, gdy dociera do mnie, że dałem się zmanipulować albo sam zapuściłem się w maliny.

Klient niespełna 30-letni. Po wyrejestrowaniu z ubezpieczenia grupowego otrzymuję kontakt, by zaproponować indywidualną kontynuację ubezpieczenia. Niechętny, nie ma zobowiązań, poza dwuletnim dzieckiem (nie ma zobowiązań!). Nie wierzy w ubezpieczenia na życie. Jeszcze za wcześnie. Nie szuka nowego pracodawcy, sam jest teraz dla siebie pracodawcą. Prowadzi firmę po ojcu, który nagle zmarł w trakcie wykonywania pracy (prawdopodobny zawał serca albo udar mózgu; wyniki sekcji zwłok będą znane najwcześniej za miesiąc – 5 tys. zł wypłacił inny ubezpieczyciel za śmierć; będzie walczył o wyższą sumę, bo ojciec miał bardzo wysokie ubezpieczenie… od następstw NW! Powodzenia – myślę…). Obecnie wystarczy ubezpieczenie w ZUS, którym i dziecko jest objęte. Jakie ubezpieczenie w ZUS, jaki przedsiębiorca? Zarządca sukcesyjny w CEiDG. Dwie długie rozmowy wyjaśniające jego sytuację formalną i kroki, jakie winien podjąć, by stać się przedsiębiorcą. Na głowie raty leasingowe po ojcu. Pełen uznania za okazaną pomoc i profesjonalizm informuje, że ubezpieczy się u koleżanki (samochód i inne sprawy). Po obiedzie pozostał niesmak.

Sławomir Dąblewski

dablewski@gmail.com