Po czym poznać dobre ubezpieczenie od poważnych zachorowań?

0
1571

120 na 100 koordynatorów sprzedaży z towarzystw wskazuje umowę swojego pracodawcy jako optymalny wybór dla klientów. Wrodzony sceptycyzm nakazuje jednak z rezerwą podchodzić do tego typu deklaracji.

Jak oceniać samemu jakość ubezpieczenia, bez wchodzenia w zawiłości medyczne?

Co z tego, że dużo, gdy źle dobrane

Liczba objętych ochroną chorób to najprostszy parametr. Na prezentacjach produktowych towarzystwa z dumą prezentują informację o 60 i więcej pozycjach na liście w OWU. Można jednak mieć ich i 100, a nic to nie da, gdy klient zachoruje na 101. Istotniejsze jest, jak często choroby faktycznie pojawiają się u klientów i które niosą ze sobą poważne konsekwencje finansowe.

Statystyki ubezpieczalni pokazują, że za przeszło 90% wypłat świadczenia i tak odpowiada mniej niż dziesięć chorób. Nawet 30 to więc już duża liczba – o ile towarzystwo nie postanawia zapychać zakresu egzotycznymi infekcjami, a pomijać operację zastawek czy łagodny nowotwór mózgu.

Rozdzielenie na dwie umowy

„Rozbijając” ochronę z tytułu ciężkich chorób na oddzielne umowy, towarzystwo uelastycznia produkt. Dwie umowy, zwykle nowotworowa oraz pozostałe choroby, pozwalają różnicować sumę ubezpieczenia wedle preferencji klienta, np. gdy czegoś boi się bardziej lub gdy posiada już inne ubezpieczenie z danej kategorii.

Samo w sobie dodaje też cechę wielokrotnych wypłat za niepowiązane choroby (multipay). Wreszcie pozwala na objęcie ochroną osób, które miały już incydenty zdrowotne i których historia wywróciłaby całą ochronę w ramach oceny ryzyka, a tak pozwala na zabezpieczenie przynajmniej tego, co ubezpieczalne.

Zapis o niezdolności do samodzielnej egzystencji mija się z celem

Przyglądając się definicjom chorób w ogólnych warunkach, można zauważyć, że liczne towarzystwa nie tworzą własnych zapisów, tylko korzystają z gotowych form od reasekuratora. Ten z kolei nieraz przenosi schematy międzynarodowo. To, co jednak jest standardem międzynarodowym, nie zawsze musi być korzystne i oczekiwane u nas.

Przykładem jest definiowanie chorób jako niezdolności do samodzielnej egzystencji, czyli niemożności wykonywania jednej lub wielu z wymienionych czynności życia codziennego. W szczególności dotyczy to chorób o charakterze neurologicznym, jak choroba Parkinsona, Alzheimera, chorób układu ruchowego, ale i genetycznie warunkowanych, niszczących mięśnie dystrofii.

Jeśli przypomnimy sobie, że ubezpieczenie poważnych zachorowań w pierwszej kolejności ma ułatwić klientowi finansowanie leczenia, to warunkowanie wypłaty od porażki tego leczenia nie wpisuje się w rolę, jaka jest oczekiwana od polisy. Uczciwiej byłoby w takiej sytuacji pominąć te choroby i zasugerować klientowi kupno ubezpieczenia od niezdolności do pracy, z nawet lepszym zakresem i większą sumą.

No właśnie – suma ubezpieczenia

„Co ja sobie za to kupię? Waciki?!” – gdy filmowa Ryszarda wypowiadała te słowa w kontekście 300 dol., było to na złotówki niecałe 1000 zł… w 1997 r. – gdy średnia pensja wynosiła 1062 zł brutto. Dzisiaj, gdy niektóre towarzystwa proponują w swoich ubezpieczeniach pakietowych sumy ubezpieczenia nawet mniejsze od średniej pensji, można dojść do podobnych wniosków jak partnerka Siary.

Zajmowanie się analizą jakości mija się z celem, jeśli taka umowa, nawet gdy zadziała, niewiele zmieni w budżecie i leczeniu klienta. Życzę sobie i Wam, drodzy czytelnicy, żeby te kwoty, które dzisiaj w niektórych produktach są kwotą maksymalną, jak np. 30 tys. zł, stały się w ich nowych odsłonach kwotami minimalnymi.

Michał Mazurek
starszy regionalny koordynator
Działu Ubezpieczeń na Życie i Ubezpieczeń Zdrowotnych
Phinance