Mariusz Wichtowski, prezes zarządu PBUK, rozmawia z Hanną Karczewską-Czysz, byłą wiceprezeską Biura, oraz Andrzejem Geislerem, byłym wiceprezesem TUiR WARTA SA.
Mariusz Wichtowski: – W tym roku mija 65 lat obecności polskiego rynku ubezpieczeniowego w Systemie Zielonej Karty. Przez te wszystkie lata zaszło mnóstwo zmian, odbyło się bardzo wiele wydarzeń, które warto odtworzyć i przypomnieć, bo były ciekawe i ważne.
Do Systemu nasz rynek przystąpił w 1958 r. i była to jedna z aż dwóch arcyważnych nowości w tamtym czasie w polskich ubezpieczeniach. Drugą było wprowadzenie obowiązkowości ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadaczy pojazdów mechanicznych.
Hanna Karczewska-Czysz: – Sam System Zielonej Karty utworzono w 1949 r., zaś działalność operacyjną rozpoczął w 1953 r. Natomiast przyjęcie reprezentanta polskiego rynku ubezpieczeniowego do Systemu miało miejsce już kilka lat później, bo w 1958 r. Naszym reprezentantem na rok został PZU. W tym samym czasie wprowadzono także w Polsce obowiązkowość ubezpieczenia komunikacyjnego OC i sprzedaż certyfikatów Zielonych Kart też prowadził PZU.
Co ciekawe, o ile dziś warunkiem przyjęcia nowego rynku do Systemu jest ustanowienie w nim właśnie obowiązkowego ubezpieczenia OC komunikacyjnego, o tyle w tamtych czasach takiego warunku jeszcze nie było. Mimo to polski rynek, już przystępując do Systemu, ten warunek spełniał.
Nie był on wymagany przede wszystkim dlatego, że międzynarodowa sieć dróg i liczba poruszających się po nich pojazdów w porównaniu z ich dzisiejszym nasyceniem była dużo mniejsza. Co za tym idzie, liczba wypadków i kolizji, zarówno krajowych, jak i transgranicznych nie była duża.
M.W.: – Warto przypomnieć, że te dwa ważne wydarzenia na krajowym rynku ubezpieczeniowym miały miejsce głównie dlatego, że w kraju nastała tak zwana odwilż, dzięki czemu możliwe było przeprowadzenie kilku racjonalnych i potrzebnych zmian. Jak wiemy, podjęta wcześniej próba uregulowania sfery ubezpieczeń, w tym komunikacyjnych, w 1952 r. zakończyła się niepowodzeniem, i to mimo uchwalenia stosownej ustawy.
H.K.-C.: – Dotyczyło to zresztą nie tylko Polski, ale także kilku innych państw naszego regionu. Mimo jednak przystąpienia polskiego rynku ubezpieczeniowego, a i innych rynków z naszego „obozu” do Systemu Zielonej Karty, nie wszedł do niego radziecki „rynek ubezpieczeniowy”. Parokrotnie starał się o członkostwo w Systemie, ale nigdy nie spełnił wszystkich warunków i dopiero po dokładnie 50 latach został przyjęty do Rady Biur. Mimo to prowadzenie współpracy w zakresie zabezpieczenia możliwości ruchu transgranicznego oraz wypłaty odszkodowań po zdarzeniach transgranicznych było konieczne.
Żeby więc w całym RWPG możliwe było prowadzenie tej współpracy, wzorem Systemu Zielonej Karty utworzono w latach 70. XX w. System Niebieskiej Karty, funkcjonujący wyłącznie po naszej stronie „żelaznej kurtyny”.
M.W.: – Wracając do końcówki lat 50. Przez rok reprezentantem polskiego rynku w Systemie Zielonej Karty był PZU, ale funkcję tę powierzono następnie Warcie. Panie Andrzeju, pan pracował w obu firmach.
Andrzej Geisler: – Zgadza się. Od 1953 r. pracowałem w PZU, ale decyzją ministra finansów całe Biuro Zagraniczne zostało przeniesione do Warty. Ta uzyskała wówczas także licencję ubezpieczeniową, bo początkowo była jedynie reasekuratorem. A w końcu przejęła także funkcję Biura Narodowego w Systemie Zielonej Karty.
Nastąpiło więc przekazanie całej dokumentacji wszystkich spraw, przejęcie wszelkich zadań i obowiązków związanych z Zieloną Kartą oraz oczywiście obsługi poszkodowanych, łącznie ze sprawami będącymi w toku.
M.W.: – Ile było takich spraw?
A.G.: – Pamiętam, że owych otwartych spraw było siedem. W jednej z nich zostałem wysłany do Krakowa, aby doprowadzić ją do końca. Sprawa dotyczyła poszkodowanej pani z Krakowa, w zdarzeniu z winy bodajże Brytyjczyka. Reprezentowała ją jedna z krakowskich kancelarii adwokackich, która wystąpiła z horrendalnie wysokim, względem ówczesnego orzecznictwa, roszczeniem.
Gdy wykazałem mecenasowi, że kwota, której dochodzi, jest przesadzona, on zaproponował, aby brytyjski zakład ubezpieczeń wypłacił poszkodowanej świadczenie w funtach. Przypomnieć trzeba, że w tamtych czasach, gdyby doszło do takiej wypłaty, byłaby ona przestępstwem dewizowym, ponieważ walut nie wolno było posiadać. Ostatecznie sprawę udało się załatwić w sposób akceptowalny dla nas i satysfakcjonujący dla poszkodowanej.
M.W.: – Warto także przypomnieć, że tego typu sprawy były załatwiane na podstawie starego Kodeksu zobowiązań, uchwalonego jeszcze przed wojną. Nowy Kodeks cywilny wszedł w życie dopiero w 1965 r. Szczęście praktyków ubezpieczeniowych polegało na tym, że Kodeks cywilny i Kodeks postępowania cywilnego pisali świetnie wykształceni przedwojenni prawnicy. Dzięki temu jako jedyni ze wszystkich krajów centralnej Europy w dalszym ciągu mamy kodeks z poprzedniego okresu i nie musieliśmy go zmieniać na nowy.
Wykreślone zostały jedynie niektóre przepisy, jak choćby o własności społecznej, a nowe rozwiązania są po prostu do niego dodawane w miarę upływu czasu i zmieniających się uwarunkowań społeczno-ekonomicznych, jak choćby leasing czy franchising, czy też bliższe nam zawodowo zadośćuczynienie w przypadku śmierci osoby bliskiej. Dzięki temu mamy spójne orzecznictwo, w tym Sądu Najwyższego, które nadając kierunek interpretacji prawa cywilnego, opiera się na kodeksie sformułowanym jeszcze w latach 60. XX w.
H.K.-C.: – Nasz rynek pod wieloma względami zawsze był wyjątkowy. W tamtych czasach fakt, że jego reprezentantem w Systemie Zielonej Karty była spółka, czyli w polskim przypadku Warta, to był wyjątek. Dotyczyło to całego obszaru RWPG, w którym rynki jako takie nie istniały. Natomiast w przypadku rynków zachodnich we wszystkich krajach działały samodzielne Biura Narodowe.
U nas Warta pełniła rolę Biura Narodowego, ale zarazem była zakładem ubezpieczeń. I ten stan był akceptowany jeszcze do początku lat 90.
Od lat 60. obsługę szkód w ramach Zielonej Karty prowadziła w Centrali Warty jednostka organizacyjna o nazwie Komisariat Awaryjny. Obsługiwał szkody z ubezpieczeń zagranicznych casco oraz Zielonej Karty. Później, w latach 70., wraz ze wzrostem liczby szkód ich obsługę przejęły oddziały regionalne na zlecenie oddziału warszawskiego, który był główny w zakresie Zielonej Karty.
A.G.: – A pamiętają Państwo, ile wtedy było w Polsce ubezpieczeń obowiązkowych?
M.W.: – Dziś mamy blisko 200.
A.G.: – Wtedy było dziesięć.
M.W.: – Warto dodać, że obsługa spraw nie była łatwa, ponieważ w odróżnieniu od obecnej praktyki nie było komputerów, telefonów komórkowych, telefoniczne rozmowy międzynarodowe się zamawiało, krajowe zamiejscowe zresztą też.
H.K.-C.: – Ale za to łatwiej niż dzisiaj było nam uzyskiwać dokumenty związane ze sprawami od różnych instytucji. Udostępniano nam dokumenty z prowadzonych śledztw czy dokumentację medyczną. Przedstawiciele Biura uzyskiwali je niemal od ręki. Dzięki temu w wielu sprawach prowadzonych w sądach mogliśmy jeszcze przed zapadnięciem wyroków uzyskiwać opinie od biegłych i podejmować decyzje w odniesieniu do odpowiedzialności cywilnej i wysokości odszkodowania.
Ustawę o działalności ubezpieczeniowej, która wprowadziła deregulację, umożliwiła tworzenie zakładów ubezpieczeń oraz wprowadzała ogólne zasady prowadzenia działalności ubezpieczeniowej, uchwalono w Polsce w 1990 r. W 1991 r. utworzone zostało Polskie Biuro Zielonej Karty, które pełniło rolę Biura Narodowego. Praktycznie jednak pozostawało ono w strukturach Warty, która na czas przejściowy zaoferowała zabezpieczenie członkostwa w Systemie Rady Biur w interesie całego naszego rynku ubezpieczeniowego.
Co prawda, mimo pełnej akceptacji zakładów ubezpieczeń, sytuacja była dość niezręczna, jako że z natury rzeczy pracownicy Biura mieli wgląd w sprawy innych ubezpieczycieli. Dopiero nowelizacja ustawy o działalności ubezpieczeniowej z 1995 r. powołała Polskie Biuro Ubezpieczeń Komunikacyjnych (później nazwa została zmieniona na Polskie Biuro Ubezpieczycieli Komunikacyjnych), które w obecnej formie rozpoczęło działalność 1 lipca 1996 r., pod kierownictwem nieodżałowanej Barbary Just i przy moim wsparciu na stanowisku wiceprezesa zarządu.
M.W.: – A czy pamiętają Państwo jakąś spektakularną szkodę, którą przyszło nam obsługiwać?
H.K.-C.: – Bardzo poważną sprawą z Zielonej Karty było zdarzenie z udziałem naszego ciągnika siodłowego z naczepą w Pireusie. Kierowca, w oczekiwaniu najprawdopodobniej na przeładunek, zaparkował naczepę na jakiejś bocznej ulicy. Ale źle ją zabezpieczył. Na nieszczęście ulica ta była pochyła. W konsekwencji naczepa w nocy zaczęła się staczać i dewastować samochody zaparkowane wzdłuż chodników po obu stronach.
Kierowca został natychmiast aresztowany. Żeby go uwolnić i jednocześnie móc zająć się szkodą, tamtejsze władze zażądały od Warty pisemnych deklaracji (gwarancji) związanych z obsługą tego zdarzenia w konkretnych terminach. Sprawa trafiła do oddziału warszawskiego. Został przygotowany dokument spełniający wymogi formalne prawa greckiego.
Następnie osobiście pojechałam na warszawskie lotnisko, aby nadać ten dokument tzw. pocztą kapitańską, żeby sprawa jak najszybciej nabrała biegu.
Ta sprawa z Pireusu miała jeszcze swój dalszy ciąg w krajowym ustawodawstwie. Nie dalej jak kilkanaście lat temu w pracach legislacyjnych podnoszono kwestię zdjęcia obowiązku ubezpieczenia OC posiadaczy przyczep. Na posiedzeniu sejmowej Komisji Infrastruktury taki scenariusz nabrał bardzo poważnych kształtów. Oczywiście nasz rynek był temu przeciwny, ale silne lobby dążyło do tego, aby ten obowiązek zlikwidować. Wówczas ja opowiedziałam o sprawie z Pireusu i był to chyba koronny argument, aby posiadaczy przyczep z obowiązku wykupienia ubezpieczenia OC nie zwalniać.
A.G.: – Czyli te kompetencje to nie tylko obsługa szkód transgranicznych, ale także konsultacje przy tworzeniu prawa. A jak sobie Państwo poradzili z kwestiami związanymi z wejściem do Unii Europejskiej, a także do Porozumienia Wielostronnego?
M.W.: – Myśmy się bardzo długo przygotowywali do nowych zadań. Było kilka etapów, które rozpoczęły się już od połowy lat 90. Było też kilka warunków, które trzeba było spełnić. Między innymi konieczne było rozciągnięcie obowiązywania krajowego OC na kraje będące sygnatariuszami Porozumienia. I pakiet ustaw z 2001 r. zawierał stosowne zapisy w tym zakresie.
Nawet złożyliśmy dokumenty akcesyjne na Zgromadzeniu Sygnatariuszy i byliśmy tam obecni, kiedy wcześnie rano przed rozpoczęciem obrad otrzymaliśmy wiadomość, że wieczorem poprzedniego dnia prezydent zawetował uchwaloną dopiero co ustawę. To była dla nas ciężka chwila.
Na szczęście do końca 2003 r. udało się wprowadzić niezbędne zapisy, tak aby obowiązywały od maja 2004 r. Choć straciliśmy trzy lata.
H.K.-C.: – A ile otwartych spraw prowadzi obecnie Biuro?
M.W.: – Za zeszły rok mamy 16 tys. szkód w kraju i 63 tys. za granicą. Część spraw Biuro prowadzi bezpośrednio, a pokaźną część prowadzą jego korespondenci i agenci Biura. Co ciekawe, prawie w ogóle nie mamy reklamacji. W sprawozdaniach do Rzecznika Finansowego wykazujemy znikomą ich liczbę: za zeszły rok – zero, w poprzednim – jedną. Co oczywiście nie znaczy, że na poszczególnych etapach opracowywania spraw nie ma różnicy zdań między nami a poszkodowanymi.
Zawsze stawialiśmy na komunikację z poszkodowanymi. W naszych wyjaśnieniach w każdym przypadku prezentujemy uzasadnienie zarówno prawne, jak i faktyczne.
I tak przez 65 lat polskiego rynku ubezpieczeń w Systemie Zielonej Karty przeszliśmy od siedmiu spraw do ponad 75 tys. w czasach przed pandemią.
H.K.-C.: – Warto chyba dodać, że przez te wszystkie lata, niezależnie od formy reprezentowania naszego rynku, wypracowaliśmy sobie pozycję jednego z liderów Systemu Zielonej Karty, którego opinia ma istotne znaczenie przy podejmowaniu decyzji na forum całej organizacji. Nie bez powodu kilka lat temu zostałeś wybrany na stanowisko prezydenta Rady Biur.
M.W.: – Przez cały czas naszego członkostwa stawialiśmy na solidarność i wspólną odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Ważnym elementem jest przy tym fakt, że wszyscy, mam na myśli Biura Narodowe, jesteśmy autonomicznymi organizacjami non profit i nie walczymy o swoje sprawy, ale wspólny interes nas wszystkich, a przede wszystkim o zabezpieczenie interesów posiadaczy pojazdów i poszkodowanych w wypadkach komunikacyjnych. A bez wątpienia wypracowanie wspólnego stanowiska nie jest proste w tak dużej organizacji, skupiającej obecnie 48 rynków ubezpieczeniowych reprezentujących różne doświadczenia, systemy prawne, jak i standing finansowy.
Przez te wszystkie lata, mimo zmieniających się warunków naszego funkcjonowania, rozmaitych aktualizacji prawa, zarówno krajowego, jak i międzynarodowego, a także wahań koniunktury gospodarczej zawsze byliśmy gotowi nieść pomoc poszkodowanym, zarówno finansową, jak i organizacyjną czy informacyjną. Z drugiej strony istotne było i jest to, aby zasłużyć na zaufanie naszych zagranicznych partnerów oraz być wsparciem merytorycznym dla naszych członków.
Nagrał, spisał i zredagował Mikołaj Skorupski.