„Strach przed lampartem jest jego siłą”, pisał poeta. „Giełda tym różni się od domu wariatów, że ją zamykają po południu”, dzielił się przemyśleniami nieznany inwestor giełdowy. „Głos opinii publicznej nie jest substytutem myślenia”, powiedział znany inwestor giełdowy Warren Buffett.
Potrafię kalkulować ruch ciał niebieskich, ale nie potrafię skalkulować ludzkiego szaleństwa – żalił się Isaac Newton po utopieniu majątku w inwestycyjnej bańce Mórz Południowych.
Nie będzie to jednak odcinek ryzykonomii o inwestowaniu ani też o szaleństwie (to zdaje się ryzyko nieubezpieczalne), ale o ROZUMIENIU. O rozumieniu, jak działa współczesny świat, społeczeństwo i gospodarka. A żyjemy w „społeczeństwie ryzyka”, o czym zawsze nie zapominamy przypomnieć.
Czas pandemii to czas wielkiego fejku, wielkiej dezinformacji i wielkiego niezrozumienia. O dezinformacji i zalewie fejku nie będziemy dzisiaj pisali, choć warto wspomnieć, że jak podają watchdogi śledzące internety, nawet 50 % informacji o pandemii jest emitowanych przez booty, sieci fejkowych kont i inne podejrzane źrodła. Ma to służyć dezinformacji, podważaniu zaufania i w ogólności szerzeniu bałaganu. Co skądinąd zwykle kieruje podejrzenia na dwa albo trzy zainteresowane kraje.
Stąd pewnie mamy taki wysyp informacji o tym, jak to miliarder Bil Gejts (pisowania oryginalna) próbuje dorobić parę „dolców” na wstrzykiwaniu ludziom szczepionek wywołujących (celowo, a jakże) bezpłodność, nieprawdopodobnych zyskach podłych korporacji z wirusa, skończywszy na klasycznych cyklistach i wiadomo-kim.
Co z tego, że to piramidalne absurdy, bo Billowi na chleb ciągle wystarcza, wielki biznes stracił na epidemii gigantyczne pieniądze, a wiadomo-kto ma problem z epidemią jak wszyscy.
O 5G nie wspominamy, bo oczywiste, że to tylko przykrywka dla telefonii, a tak naprawdę perfidna kontrola umysłów. Choć osobiście przychylamy się do tezy, że co najmniej część umysłów głosicieli tych rewelacji jest przez kogoś (coś?) kontrolowana.
Ale jak wiemy, nigdy żadne rzeczowe argumenty nie zapobiegły takim fantazjom spragnionych mas fejsbukowych, a i Lem zauważył kiedyś, jaką korzyść można przynajmniej odnieść z posiadania internetu.
W tej ryzykonomii chcieliśmy natomiast podnieść kwestię NIEZROZUMIENIA, jak działa współczesny świat i jaka jest istota każdego, a w szczególności wielkiego kryzysu.
I tu akurat nic się nie zmieniło od Adama i Ewy. Nieodłącznym bowiem „atrybutem” każdego NatCat-a, epidemii czy wojny są strach, panika, obawa i w ogóle zwykłe dla homo sapiens uczucia.
Oczywiście, że ludzie boją się pandemii bardziej, niż wynikałoby to z czystych matematycznych kalkulacji, typu „grypa zabija więcej”. Dlatego właśnie, że są ludźmi! A ludzie boją się nieznanego, choć i sam Covid-19 jest zresztą zawodnikiem wagi najcięższej, to potwierdza nauka.
Choć człowiek to „zwierzę społeczne”, ale ciągle zwierzę i na nieznane zagrożenia reaguje w sposób, jaki go nauczyła Matka Natura. Oczekiwanie, że będzie na kalkulatorze porównywał prawdopodobieństwa zgonów, jest dziwaczne. Równie dobrze gracze giełdowi mogliby stosować do swoich decyzji odkrycia ekonomii i racjonalnego myślenia. A przecież jak ostatnio w „The NYT” na wieść o niespodziewanym i nieuzasadnionym wynikami gospodarki „odbiciu” Dow-Jonesʼa na NYSE napisał w głośnym artykule Paul Krugman, cytując innego noblistę Paula Samuelsona, „giełda to nie jest ekonomia”. No, przecież.
Zauważmy również, że strach to istotne koło napędowe branży ubezpieczeniowej. Ale uspokajamy dotkniętych: nic w tym zdrożnego, strachu nauczyła nas ewolucja i ma on swoje nie tylko „ubezpieczeniowe” pozytywne efekty. Vide – epidemiczny social distancing, żeby nie szukać daleko.
Skoro jesteśmy przy gospodarce, możemy się także podeprzeć odkryciami ekonomii behawioralnej, plus paru noblistami tamże. Gospodarka ery informacji jest bardziej wrażliwa na czynnik ludzki niż kiedykolwiek. Kiedyś o epidemii w Chinach może dowiedzielibyśmy się za parę miesięcy, a ona sama być może nigdy by do nas nie dotarła. Dzisiaj wszystko dzieje się błyskawicznie. I strach pojawia się błyskawicznie. I nadzieja też.
Choć przydałoby się trochę rozwagi. I zrozumienia istoty problemu.
dr Jerzy Podlewski