Kandydat na prezydenta postuluje wprowadzenie pracy zdalnej do Kodeksu pracy, jako pełnoprawnej formy jej wykonywania, bo to podobno doskonałe narzędzie dla pracodawców (oszczędności kosztów mediów, wynajmu powierzchni biurowej itp.), ale i dla pracowników (oszczędności na paliwie lub biletach na komunikację, większa swoboda w wykonywaniu obowiązków służbowych i możliwość godzenia ich z obowiązkami domowymi). Same plusy, ale czy na pewno?
Jeśli kandydat wygra wybory, zapewne będzie zmuszony do dochowania deklaracji złożonej publicznie, choć praktyka w tym względzie daleko odbiega od deklaracji. I oto w Kodeksie pracy pojawi się nowa forma pracy, jakby do tej pory nie istniała. I wszyscy, którzy będą mogli dostąpić dobrodziejstw z niej płynących, będą zadowoleni, wszak można będzie pracować z domu, nie oglądając twarzy współpracowników nie zawsze lubianych, nie wysłuchując ich bredni, słusznych poglądów, porad, idiotycznych dowcipów, nie uczestnicząc w sporach politycznych.
Akurat ta obietnica nie jest trudna do wprowadzenia i zapewne nie spotka w parlamencie wielu przeciwników. Epidemia koronawirusa pokazała, że tak można, i to efektywnie, choć prawdę powiedziawszy, niewiele firm było przygotowanych na przestawienie dotychczasowego trybu w tryb zdalny.
Dla mnie i wielu mnie podobnych praca zdalna nie jest żadnym novum. Branża ubezpieczeniowa od lat korzysta z pracy zdalnej, mając po temu stosowne narzędzia, zaś pandemia koronawirusa jedynie upowszechniła ją w innych branżach, tam, gdzie to było możliwe, bo przecież produkcji przemysłowej nie da się realizować z domu, z użyciem komputera i bez fizycznego udziału pracownika, dopóki nie zostanie ona całkowicie zrobotyzowana.
Mnie ta perspektywa wykonywania wszystkiego, co się da zdalnie, specjalnie nie cieszy. To kolejny krok w kierunku dehumanizacji pracy. Będziemy się stawać sobie coraz bardziej obcy, anonimowi, bezuczuciowi, bezemocjonalni. Zoom, Skype czy inna aplikacja pozwolą nam na przeprowadzenie spotkania online, ustalenie potrzeb klienta, poczynienie koniecznych weryfikacji i sprzedaż, w końcowym zaś efekcie – osiągnięcie upragnionego przychodu.
Mając za plecami zagrożenia płynące z epidemii, nie mogłem doczekać się pierwszych, żywych spotkań z klientami. Z maską na twarzy (są tacy, którzy twierdzą, że maska nawet nie jest potrzebna, gdy ma się „taką maskę”), łapiąc powietrze jak ryba wyciągnięta z wody, z zaparowanymi okularami i towarzyszącymi temu oprzyrządowaniu wypiekami na twarzy (podobno jest już jednostka chorobowa będąca skutkiem długotrwałego noszenia masek), przeprowadziłem pierwsze spotkania. Odczuwałem przy tym coś na kształt strachu przed konsekwencjami takiego działania, zważywszy na swój wiek, który jest określany jako „wiek starszy”, mieszczący się w kategorii szczególnie zagrożonych ujemnymi skutkami zdrowotnymi związanymi z Covid-19. Na szczęście, nie mam tzw. chorób współistniejących, bom zdrów, jeśli nie zaliczać do tej kategorii bezsenności, która sprzyja zawałom, udarom i wylewom. Panicznie wręcz unikałem dotykania jakichkolwiek przedmiotów obcych i smarowałem wielokrotnie ręce płynem dezynfekującym zawierającym co najmniej 65% alkoholu (jeśli wierzyć danym producenta), a po zakończeniu spotkania biegłem do najbliższej toalety, by umyć ręce zgodnie z instrukcją byłego marszałka Senatu i przemyć płonącą twarz. Wracając do domu, wciąż powtarzałem sobie: Sławku, będzie dobrze, żadne cholerstwo cię nie dopadło!
Satysfakcja ze spotkań brała górę nad obawami. Rozmawiałem z żywymi ludźmi, jak przed epidemią. Widziałem zainteresowanie poruszanymi kwestiami, emocje, odpowiadałem na stawiane pytania, rozwiewałem wątpliwości, tu i teraz. I dobrze mi z tym było, a nawet jest, bo choć ostrożnie, kontynuuję wchodzenie w tryb bliski, pozostawiając jako awaryjny tryb zdalny. I sprzedaż powoli zaczyna wracać do właściwego poziomu.
Jeśli ta korona, nieodporna na detergenty i alkohol, odporna na nieodpowiedzialne zachowania ludzi w miejscach publicznych, co dostrzegam na co dzień, w końcu wyzionie ducha, sprzedaż ubezpieczeń w formie zdalnej będzie dla mnie równoprawna ze sprzedażą bezpośrednią, gdy klient tego sobie zażyczy. Bo sprzedaż – praca zdalna ma również mnóstwo cieni, ale o nich na razie niewiele w mediach.
Jak twierdzi dr n. med. Aleksander Winiarski w wywiadzie dla portalu wyborcza.pl, nie ma powodów do zadowolenia, bo praca przy komputerze na kanapie albo na twardym krześle przez kilka godzin dziennie praktycznie w każdym przypadku oznacza ból kręgosłupa. Można zatem spodziewać się, że gdy minie epidemia i wielu „zdalnych” wróci do poprzedniego, stacjonarnego miejsca pracy, wzrośnie znacznie liczba osób poszukujących porad ortopedów i zabiegów ortopedycznych, rehabilitacji.
Z kolei w subiektywnieofinansach.pl Macieja Samcika można dowiedzieć się, że 55% osób posiadających dzieci wskazuje, że są teraz bardziej zmęczeni po dniu pracy, niż gdy wykonują swoje obowiązki w biurze, a 42% tęskni za wyraźnym oddzieleniem pracy i domu. Podobne wyniki wyłaniają się z badań Nationale-Nederlanden. Wśród rodziców wykonujących swoje zadania poza biurem czterech na dziesięciu przyznaje, że trudno im je godzić z opieką nad dziećmi. Z kolei blisko 70% badanych potwierdza, że musi dzielić swoje zastępcze biuro z pozostałymi domownikami.
W „Newsweeku”, w wydaniu 27/2000 można przeczytać wyznania nauczycieli pracujących zdalnie ze swoimi uczniami, których często zastępowali rodzice. Praca od wczesnych godzin porannych do północy, łączona z obowiązkami rodzinnymi, z ogromnym stresem. Wszystko w jednym miejscu. Jest jeszcze i inna, negatywna strona pracy zdalnej – epidemia otyłości, która dopiero przed nami. W tym samym numerze „Newsweeka” można zapoznać się z wyznaniami osób, zatrudnionych również w korporacjach (nie ujawniono, czy ubezpieczeniowych), z których wynika, że przywiązanie do domu w pracy spowodowało potworne rozregulowanie dotychczasowego trybu życia. Nie sposób wszak oddzielić godzin pracy od godzin poświęconych rodzinie. I ta lodówka, która kusi zasobami na zajadanie stresu. Przytyliśmy zatem w epoce koronawirusa, przytyjemy, pracując dalej w domu w większym zakresie niż do tej pory.
Zmiany proponowane przez kandydata na prezydenta zapewne będą wprowadzone w życie; będą sprzyjać tak pozytywnym, jak i negatywnym procesom, których ocena zostanie dokonana po upływie czasu. Jest też wątek, który zapewne pozostaje na uwadze ubezpieczycieli, a mianowicie wzrost ryzyka ubezpieczeniowego i zwiększonych wypłat z tytułu zobowiązań zaciągniętych w wyniku wcześniej zawartych umów ubezpieczenia.
Dla mnie praca zdalna to raczej możliwość wyboru albo konieczność w obecnych warunkach. Nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z żywym człowiekiem w branżach, w których ten kontakt jest podstawą do ustaleń i decyzji, w których znaczenie mają emocje. I nie zmieni tego faktu wynik badań, który pokazuje, że ponad 4 mln Polaków chce tak właśnie pracować. Praca zdalna jest kierunkiem, który będzie kontynuowany i rozwijany. Przed postępem nie da się uciec, ale czy jest to hit?
Sławomir Dąblewski
dablewski@gmail.com