„Program odbudowy zdrowia Polaków” – lekarza trzeba odwiedzać?

0
557

Jak to jest z tym zdrowiem? Mamy co odbudowywać po, a raczej w trakcie pandemii, wręcz w jej absolutnym szczycie? Tytuł artykułu nie jest wytworem mojej wyobraźni, ale cytatem z wypowiedzi Pana Ministra Zdrowia.

Nie ukrywam, że lekko mnie Pan Minister zaniepokoił. Z dwóch powodów:

  • musi być bardzo źle, skoro potrzebna jest aż odbudowa zdrowia Polaków, i wcale nie jestem przekonany, że problem zrodził się w wyniku pandemii. Ewentualnie pandemia ten problem uwidoczniła;
  • nie do końca rozumiem, co to znaczy, że lekarza trzeba odwiedzać. Do tej pory wydawało mi się, że do lekarza należy chodzić, aby się leczyć, a nie żeby go odwiedzać. Jestem wręcz przekonany, że jednym z problemów służby zdrowia w Polsce są właśnie osoby „odwiedzające” lekarzy, a nie osoby, które wymagają leczenia.

No ale cóż, jak wiemy, nie wszystko trzeba rozumieć, nawet więcej – nie wszystko da się zrozumieć. Problemy te dotyczą nie tylko państwowej służby zdrowia, ale również prywatnej, abonamentów medycznych czy ubezpieczeń zdrowotnych.

Dlaczego pracodawca wykupuje dodatkowe świadczenia dla pracowników?

Generalna zasada była taka, że z jednej strony chce zapewnić swoim pracownikom dostęp do badań medycyny pracy, ale z drugiej strony, i to jest chyba o wiele ważniejsze, zapewnić stosunkowo sprawne podejmowanie przez pracowników leczenia chorób, które statystycznie w każdej grupie pojawić się muszą.

Pracodawca miał mieć z tego tytułu określone korzyści, spowodowane mniejszą absencją chorobową, szybszym powrotem pracownika do pełnej sprawności i oczywiście wzrostu jego zadowolenia względem pracodawcy za zapewnienie tych wszystkich „ekstrasów”. Wiadomo, pracownik zadowolony jest bardziej wydajny, pozytywnie nastawiony i w ogóle szczęśliwy.

I powstaje pytanie, czy dzisiejsza rzeczywistość jest w stanie zapewnić takie właśnie efekty pracodawcy? Według mnie w coraz mniejszym stopniu. Prywatne ubezpieczenia zdrowotne coraz bardziej upodabniają się do tych publicznych.

Coraz częściej pracodawcy zastanawiają się, czy jest nadal sens pokrywać koszty dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego. Jest kryzys, mniej pieniędzy, może lepiej zaoszczędzić lub przeznaczyć te pieniądze na inny cel. Cena usług medycznych rośnie w zastraszającym tempie, a to może oznaczać wzrost składki już od najbliższej rocznicy polisy czy umowy abonamentowej.

Szansa na to, że za wzrostem składki pójdzie wzrost zadowolenia, jest minimalna, bo jedyną rzeczą, na którą ewentualnie wystarczy, będzie pokrycie realnie rosnących kosztów.

Coraz częściej pracodawca będzie się zastanawiał, czy to ma sens i czy stać go na to, żeby nadal finansować pewną fikcję. Z drugiej strony wszystkie badania wskazują, że pracownicy właśnie dodatkową opiekę medyczną podają (w ponad 70%) jako najbardziej pożądany benefit pracowniczy.

A może to szansa dla ubezpieczycieli?

Od dawna uważam, że ubezpieczenie zdrowotne w Polsce to fikcja. Tak naprawdę produkty, które rzeczywiście mogą być uznane za ubezpieczenia zdrowotne, można zliczyć na palcach jednej ręki.

Większość oferowanych produktów stanowi lepszą lub gorszą opiekę ambulatoryjną, która coraz bardziej upodabnia się do publicznej służby zdrowia. Dlaczego? Bo problemy są identyczne. Brak lekarzy, brak pielęgniarek i wiele innych czynników.

Mam pełną świadomość, że potrzebne są zmiany systemowe, prawne, które mogą ułatwić rozwój prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych. Koszyk świadczeń podstawowych. Wiadomo, że gdy wszystkim pod względem prawnym należy się wszystko, to wszyscy dostają namiastkę opieki medycznej. Bardziej obrotni i ze znajomościami może trochę więcej, ale to nie rozwiązuje jakichkolwiek problemów. Ani Jana Kowalskiego, ani szeroko pojętej opieki zdrowotnej.

Może warto spojrzeć na to z trochę innej perspektywy, bo pracodawcy w obecnej sytuacji będą coraz mniej skłonni, żeby opłacać rosnące w szybkim tempie składki. Nie zmieni też sytuacji ograniczanie zakresu szczególnie diagnostyki. Co mi to da, że mam wielu lekarzy, a diagnostyki jak na lekarstwo. To nie jest wcale tak, że lekarze to cudotwórcy – bez badań diagnostycznych nie są za bardzo w stanie ocenić naszych dolegliwości i stanu zdrowia. A coraz więcej ubezpieczycieli próbuje iść właśnie w tym kierunku.

Może uda się lekko obniżyć cenę, ale jest obawa, że będzie wzrost niezadowolenia osób ubezpieczonych. Bo tak czy inaczej, za diagnostykę muszą zapłacić z własnej kieszeni.

Na pewno nie są szansą tego rozwoju produkty, pewnie nośne dzisiaj, czyli testy na Covid. Po pierwsze, trudno uznać, że jest to produkt ubezpieczeniowy. Nie widać w nich jakiegokolwiek sensu i logiki.

Właściwie już dzisiaj widać, że pomysł na szybkie zebranie w ten sposób składki okazał się płonny. Nagły wzrost zakażeń wystraszył ubezpieczycieli i równie szybko zaczęli się z tych produktów wycofywać, bo pojawiło się coś, czego oni bardzo nie lubią, czyli ryzyko, że na tych umowach można stracić i przy takim tempie rozwoju pandemii te straty mogą być całkiem duże, a przecież nie o to chodziło.

Z punktu widzenia klienta to mało ważne, że ubezpieczyciel czy operator medyczny chwali się wspieraniem walki z Covid. Udostępnia szpitale, organizuje jakieś określone działania. Robi to, bo podpisał kontrakt z NFZ, pewnie ze względu na wsparcie w walce z Covid wyższy, niż by podpisał normalnie, i ma gwarantowane pieniądze, których nie straci. Nijak nie wpływa to pozytywnie na moją opiekę medyczną.

A to ja – jako pracodawca czy klient – za tę opiekę medyczną płacę i jeżeli mam płacić dalej, to muszę mieć świadomość wynikających z tego korzyści. Jeżeli nie, to przestanę płacić, bo dokładnie taką samą teleporadę mam w publicznej służbie zdrowia, ograniczenia diagnostyki też, więc po co płacić za to samo.

Może jednak czas na zmiany?

Może warto zastosować rozwiązania bardzo dobrze znane na rynku ubezpieczeń, czyli udział własny. To może pozwolić obniżyć ceny za pakiety medyczne w stosunku do dzisiaj obowiązujących i pozwoli bardziej otworzyć się na ryzyko, bo dzisiaj to otwarcie jest towarem deficytowym.

Teleporada nie jest niczym złym. Tak naprawdę sprawdziła się dosyć dobrze w czasach pandemii. Klienci złoszczą się, gdy staje się jedyną formą leczenia, nie zawsze skuteczną. I niech pozostanie nadal bez dodatkowych dopłat ze strony klienta.

Poszedłbym nawet dalej: jeżeli lekarz w ramach teleporady uzna, że powinien pacjenta zobaczyć, to wystawi skierowanie i klient nadal nie będzie musiał ponosić dodatkowych opłat. I to bez względu na to, czy będzie to lekarz pierwszego kontaktu, czy specjalista. To lekarz najlepiej wie, czy jest w stanie nas zdiagnozować na podstawie rozmowy, czy powinien nas jednak zobaczyć i zbadać.

Jeżeli z drugiej strony sami nie będziemy chcieli skorzystać z teleporady, tylko chcemy mieć wizytę stacjonarną, to wiąże się to z dopłatą do wizyty. Ważne, żeby ta dopłata nie była wysoka. 20 czy 30 zł nie jest barierą dla większości klientów.

Takie podejście ma szansę rozwiązać przynajmniej kilka problemów: klient nie będzie chodził do lekarza po to, żeby go odwiedzić – do czego namawia niestety Pan Minister Zdrowia – tylko dlatego, że chce się wyleczyć.

Zniknie problem konsultowania jednego schorzenia u pięciu lekarzy, co bardzo często się odbywa, tworząc niestety dodatkowe koszty, które ostatecznie odbijają się na cenie dla wszystkich klientów.

Pozwoli to uporządkować jeszcze jeden problem: nieprzychodzenie na umówione wizyty. Tylko opłata musi być pobrana od razu przy rejestracji online.

To samo dotyczy diagnostyki – dopłaty do badań diagnostycznych, jasno określone, nie jako procent zniżki za badanie, tylko kwota. I co ważne, kwota, która nie jest wyższa niż koszt badania zrobiony samodzielnie.

Oczywiście jak to jest w standardzie u dobrych ubezpieczyli – udział własny można wykupić, wtedy po prostu składka jest wyższa. I to jest oferta dla tych, których stać, ale tak jest na całym świecie. A w pakietach VIP dokładać otwartą diagnostykę i niech klienci za to płacą, jeśli ich stać na określony wydatek comiesięczny.

Co ważne, takie dofinansowanie pozwoli rozszerzać zakresy: liczbę lekarzy i diagnostyki, czyli zwiększa szansę na odbudowanie zdrowia Polaków, o co apeluje Pan Minister Zdrowia.

Na pewno wymaga to zmian w systemach informatycznych operatorów i ubezpieczycieli, ale dzięki pandemii wiele się zmieniło na plus pod tym względem i raczej dalej będzie się zmieniać.

Niewątpliwie w tej skomplikowanej sytuacji jeszcze bardziej ważne staje się dobre pilnowanie zapisów umowy, żeby wyeliminować niespodzianki. Czyli wzrasta rola brokera doradcy.

Daniel Zdziński
prezes zarządu Certo Broker sp. z o.o.