Rozmowa z Andrzejem Szymańskim, Chief Product Officerem w Insly
Aleksandra E. Wysocka: – Insly działa na kilku europejskich rynkach. Jak się prezentuje Polska na tle innych państw pod względem rozwoju technologicznego?
Andrzej Szymański: – Nie mamy się czego wstydzić. Wyjątkiem jest macierzysta dla Insly Estonia, gdzie poziom cyfryzacji gospodarki jest bardzo wysoki, między innymi ze względu na przepisy niezwykle przyjazne transformacji cyfrowej i wieloletnie inwestycje w technologię. Szybkie ścieżki sprzedaży wymagające minimum danych tam są wszechobecne, a u nas dopiero się pojawiają. Mamy więc jeszcze kilka lekcji do odrobienia.
Natomiast większość państw Europy Zachodniej określiłbym jako dość konserwatywne w temacie cyfrowych finansów, ubezpieczeń, a nawet całego sektora e-commerce. Do listy wyjątków dopisałbym także Wielką Brytanię, gdzie od lat rozwija się sprzedaż ubezpieczeń w modelu direct i działają porównywarki ubezpieczeniowe.
Jednak wiele fintechów i insurtechów, które na Zachodzie są wielkim „wow”, u nas nikogo nie zaskakuje, ponieważ podobne rozwiązania stosujemy na co dzień już od całkiem dawna. Wielu naszych programistów pracuje teraz na innych rynkach i należy do światowej czołówki!
Uważam, że Polska jest w czołówce, jeśli chodzi o cyfryzację dystrybucji ubezpieczeń.
Czy to oznacza, że nie mamy już nic do zrobienia?
– Ależ skąd, wyzwań nie brakuje. Oprócz szybkich ścieżek sprzedażowych, o których już wspominałem, ogromnym wyzwaniem jest brak standaryzacji. Może za jakiś czas pomogą regulacje i tak jak w bankowości funkcjonuje open banking, pojawi się open insurance. Wtedy ubezpieczyciele będą musieli w sposób ujednolicony udostępniać konkretne dane na żądanie. Teraz takiego obowiązku nie mają, nie ma też standardów.
To absurd, ale w Polsce praktycznie każdy zakład ubezpieczeń ma własny pomysł na API, który w dodatku regularnie modyfikuje. Mniejsze i średnie multiagencje nie mają szans, żeby regularnie integrować się ze wszystkimi ubezpieczycielami, co oznacza dla sprzedawców wklepywanie danych bezpośrednio do systemu ubezpieczyciela. Tak naprawdę to metoda niewygodna dla wszystkich stron.
Taki agent czy OFWCA bez porównywarki skalkuluje trzech, może pięciu ubezpieczycieli, z którymi najczęściej współpracuje i gdzie proces jest najbardziej przyjazny. Z pewnością nie będzie się logować do 30 różnych systemów, to jest niewykonalne.
W kilka sekund zrobi to za niego porównywarka, jednak żeby wszystko działało sprawnie, wszystkie integracje muszą być na bieżąco aktualizowane. To wymaga zasobów informatycznych i kompetencji, których większość mniejszych podmiotów nie ma.
Niektórym się wydaje, że wystarczy raz zainwestować w stworzenie narzędzia do porównywania ubezpieczeń i potem będzie się miało spokój. To nieprawda. Bez aktualizacji na bieżąco takie narzędzie bardzo szybko przestanie spełniać swoją funkcję i będzie sprawiało więcej kłopotów, niż dawało korzyści.
Trzeba też dodać, że i zakłady ubezpieczeń nie zawsze są chętne do integrowania się z mniejszymi podmiotami, bo po ich stronie też to nie zawsze się kalkuluje. Wymagają „na wejściu” określonego przypisu.
Co na to Insly?
– Z nami zakłady ubezpieczeń chętnie współpracują, ponieważ gwarantujemy skalę. Poza tym mamy zasoby, żeby na bieżąco wszystko aktualizować, pracuje nad tym sztab developerów.
Stworzyliśmy narzędzie, dzięki któremu agent, również mały czy średni, nie musi o tym wszystkim myśleć, bo zdecydowana większość zadań związanych z funkcjonowaniem systemu jest po stronie Insly.
Stworzyliśmy wtyczkę, która zastępuje rynkowy standard i pozwala pośrednikowi za pomocą jednego narzędzia łączyć się z wieloma ubezpieczycielami w bardzo prosty sposób.
Bierzemy też na siebie wiele wymagań compliance. Agent ma gwarancję, że ubezpieczyciel czy KNF nie będzie miała zastrzeżeń do sposobu przechowywania i przetwarzania danych. Uważam, że agentów nie stać na to, żeby brać na swoje barki technologię. Oni mają się znać na sprzedaży ubezpieczeń, a nie na integracjach i aktualizacjach. Od tego mają Insly!
Dziękuję za rozmowę.
Aleksandra E. Wysocka