Jesienny wieczór, warszawska ulica przy blokach mieszkalnych. Zgłoszenie brzmi prosto: kierowca Toyoty, cofając, uderzył w stojące BMW. Siła pchnięcia wepchnęła auto w drzewo, powodując dodatkowe uszkodzenia.
Poszkodowana właścicielka BMW twierdzi: „To nie moja wina, to sprawca odpowiada”. Jednak śledztwo pokazało, że w tej historii zbyt wiele elementów nie pasuje do siebie.
Trop pierwszy: Niepewna data i znikający sprawca
W dokumentach widnieją różne daty – 10, 11, a nawet 12 października. Na oświadczeniu sprawcy brak daty zdarzenia. Wersje wydarzeń zmieniają się przy każdym przesłuchaniu. Raz to sam kierowca miał cofać, innym razem – jego brat.
Poszkodowana też myli się w szczegółach: raz twierdzi, że odebrała samochód sama, innym razem – ze znajomym.
Trop drugi: GPS nie kłamie
Wypożyczona Toyota Proace miała zamontowany lokalizator GPS. Dane są jednoznaczne: samochód w kluczowym czasie zatrzymał się na ul. M… ale zaledwie na kilka, kilkadziesiąt sekund. Za mało, by sporządzić oświadczenie, wymienić dane i spokojnie obejrzeć uszkodzenia.
Trop trzeci: BMW z przeszłością
Detektywi dotarli do poprzednich właścicieli BMW. Okazało się, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej samochód miał poważną awarię – uszkodzony silnik. Auto sprzedano za kwotę niższą niż koszt naprawy. W dodatku sąsiedzi nowej właścicielki zeznali, że samochód od dawna stał pod blokiem, a nikt go regularnie nie użytkował.
Trop czwarty: Drzewo, które nie pasuje
Poszkodowana wskazywała, że BMW uderzyło w drzewo, co spowodowało uszkodzenia tyłu auta. Ale oględziny miejsca i dokumentacja fotograficzna pokazały coś innego – ślady na korze drzewa nie korespondują z uszkodzeniami pojazdu.
Finał: Historia bez spójności
Śledztwo doprowadziło do jasnych wniosków: okoliczności podane w zgłoszeniu nie trzymają się kupy. Rozbieżne daty, nieobecni świadkowie, brak dokumentacji zdjęciowej, niespójne wyjaśnienia poszkodowanej i sprawcy. Wszystko to wskazuje, że szkoda mogła powstać w innym miejscu, czasie i okolicznościach niż deklarowane – albo wcale nie miała charakteru losowego.
Dzięki pracy detektywów ubezpieczyciel nie musiał polegać wyłącznie na oświadczeniach stron. Otrzymał twarde fakty, które pozwoliły uniknąć wypłaty wątpliwego odszkodowania.
Wnioski dla branży
Ta sprawa to kolejny dowód, że weryfikacja zgłoszeń musi być wielopoziomowa. Dane GPS, analiza miejsca, wywiady z właścicielami i świadkami – to narzędzia, które pozwalają oddzielić prawdę od fikcji. Każda niespójność to sygnał alarmowy.
Dla ubezpieczycieli oznacza to jedno: współpraca z detektywami to nie koszt, lecz inwestycja w bezpieczeństwo. Ogranicza ryzyko wyłudzeń, chroni fundusze i buduje zaufanie klientów, którzy wiedzą, że polisa działa uczciwie – wtedy, gdy rzeczywiście powinna.
Marcin Markowski
prezes zarządu
Biuro Bezpieczeństwa Biznesu ALFA Sp. z o.o.
marcin.markowski@bbbalfa.com