Statystycznie żyjemy coraz dłużej. Według danych GUS w 2024 r. w Polsce odnotowano rekordową długość życia, wyniosła ona 74,93 lat dla mężczyzn i 82,26 lat dla kobiet, co oznacza wzrost o 0,3 roku w porównaniu z rokiem 2023. To najwyższe wyniki w historii pomiarów w Polsce.
Żyjemy statystycznie coraz dłużej, ale przecież nie w lepszym, tylko pogarszającym się stanie zdrowia. Stan zdrowia Polaków znajduje się na ścieżce stopniowego pogarszania się, zarówno subiektywnie, jak i obiektywnie, co znajduje potwierdzenie w raporcie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH (Państwowy Instytut Badawczy) z 2025 r. Gdy chodzi o ocenę subiektywną stanu zdrowia, w 2025 r. tylko, a może aż 19%, badanych mężczyzn i 14% badanych kobiet oceniło swój stan zdrowia jako „bardzo dobry”. Z kolei jako „zły” lub „bardzo zły” wskazało 10% mężczyzn i 10,6% kobiet.
Co ciekawe, wyraźne spadki ocen pozytywnych nastąpiły wśród osób w relatywnie dobrej sytuacji ekonomicznej oraz wśród mężczyzn z wyższym wykształceniem i kobiet do 39. roku życia, a przecież dobra lub zła sytuacja ekonomiczna rzutuje również na stan zdrowia.
Wskaźnik HLY (Healthy Life Years), czyli Długości Życia w Zdrowiu, to wskaźnik średniej długości życia, który łączy informacje na temat śmiertelności i zachorowalności – przy urodzeniu mierzy liczbę lat, w których oczekuje się, że osoba urodzona będzie żyła w zdrowym stanie. Chodzi o brak ograniczeń w funkcjonowaniu/niepełnosprawności. Wskaźnik jest nazywany także oczekiwaną długością życia wolnego od niepełnosprawności i jest obliczany oddzielnie dla kobiet i mężczyzn. Wskaźnik ten według danych Eurostatu dla przeciętnego Polaka wynosi 60,8 lat życia w dobrym zdrowiu, a dla Polki 64,1 lat. Kobiety wypadają tu lepiej niż średnia unijna, ale mężczyźni – niestety gorzej.
Wraz z wiekiem coraz częściej nękają nas bóle różnego pochodzenia, z którymi trudno żyć, miewamy depresje, dopadają nas poważne choroby w rodzaju nowotworów złośliwych, zawały serca, udary mózgu. Te dwie grupy chorób w 2023 r. były odpowiedzialne za 60,3% ogółu zgonów ludności Polski.
Świadomi doświadczeń zdrowotnych własnych, rodzinnych, przyjaciół i znajomych oraz opierając się na danych statystycznych, uciekamy się pod ochronę ubezpieczycieli oferujących produkty, w zamiarze których jest wspomożenie odpowiednią sumą pieniędzy, gdy dopadnie nas poważna choroba. Będzie potrzebna na leczenie – nie tanie w końcu, na zabiegi, na przychylność lekarza, zanim staniemy się cząstką wiekuistej przyszłości.
Nie wszyscy muszą (Panie, pan wiesz, na co mi ta ochrona?! Nieruchomości mam, się spienięży; bitcoiny, inne waluty…), nie wszyscy chcą (U mnie w rodzinie nikt poważnie nie chorował), nie wszyscy mogą z uwagi na szczupłość budżetu. Nie ma chyba szanującego się ubezpieczyciela, który choćby zaciskając zęby, nie oferowałby ubezpieczenia od poważnych chorób – bardziej lub mniej przyjaznego klientowi. Tłoku oczekujących na taką ofertę raczej nie obserwuję, ubezpieczyciele też raczej nienachalni w przekazach medialnych.
Za narzędzie zwykle służy agent ubezpieczeniowy lub inna jego postać, co ma uświadomić potencjalnego klienta, a i przekonać, że gdyby dopadła go poważna choroba, problem finansowy może ukazać się w całym swoim jestestwie. Zabraknie pieniędzy na leczenie, a państwowa opieka medyczna okaże swoją niemoc w udzielaniu ratunku. Zatem – kto żyw, winien ubezpieczenie z szerokim katalogiem chorób i wysoką sumą ubezpieczenia wykupić, a i dopytać agenta, doczytać w ogólnych warunkach ubezpieczenia, do osiągnięcia jakiego wieku ochrona będzie przysługiwała. Nie z tytułu śmierci, bo tutaj akurat ubezpieczenie w zasadzie można wykupić dożywotnio, ale właśnie z tytułu np. nowotworu złośliwego. Do ukończenia 60 lat, 63 lat, 65 lat? Kto da więcej?
Zwykle częściej poważnie chorujemy wraz z wiekiem i o tym doskonale ubezpieczyciele wiedzą, korzystając z powszechnie dostępnych danych statystycznych. Wygaszają ochronę, gdy okaże się najbardziej potrzebna. Bo to risky business.
Sławomir Dąblewski
dablewski@gmail.com







